środa, 14 grudnia 2016

Ja też czasami mam zwyczajnie po ludzku dość. Przecież jestem tylko człowiekiem.

















Tak, jak i ja, Ty już pewnie też zdążyłaś zauważyć, że macierzyństwo to nie sielanka. Jak na ironię, no bo przecież bycie matką to najpiękniejsze doświadczenie i najważniejsza życiowa rola.

A Tobie zdarza się mieć dość? Bo mi tak... Jak już zdążyłaś zauważyć, do ideału mi daleko ;)

Ustalmy więc, że są 3 rodzaje "mam dość":

1. Mam straszliwie dość- myślisz realnie o tym, czyby przypadkiem nie wydostać z szafy jakiejś walizki, torby czy choćby torebeczki, nie spakować tam najpotrzebniejszych rzeczy i  nie uciec gdzie pieprz rośnie. Nie zastanawiasz się nad tym, kiedy wrócisz- zastanowisz się będąc na miejscu, w ciszy i spokoju.

2. Mam bardzo dość- chcesz się oddalić, ale nie tak daleko i nie na tak długo, jak w wersji nr 1. W tym celu zamierzasz wybrać sobie pierwszy lepszy cichy kącik i siedzieć w nim w nadziei, że nikt Cię tam nie znajdzie, dopóki sama z niego nie wyczłapiesz. A zwłaszcza, że nie zajrzy tam Twoja Pociecha!

3. Mam po prostu dość- chciałabyś się poddać, ale wiesz, że kto da radę, jak nie Ty? No przecież jesteś mamą, nie możesz od tak się poddać, bo Twój maleńki Skarb Cię potrzebuje. Zaciskasz więc zęby, bierzesz 10 głębokich oddechów- no dobra, niech będzie 40 (umówmy się- 10 to przeważnie za mało!) i jedziesz dalej! Po chwili zastanowienia doznajesz olśnienia, że jednak nie jest tak źle, jak początkowo Ci się wydawało :)

Tak więc jeśli chodzi o mnie, to przerobiłam wszystkie 3 rodzaje "mam dość", zaczynając od pierwszego, o dziwo. Bo dla mnie to właśnie początki były najtrudniejsze i to właśnie wtedy, zalewając się łzami, najchętniej bym się poddała, wymiksowała z tego wszystkiego, bo nie ogarniałam.. Dziś, co najmniej x razy dziennie mam po prostu dość, choć level hard też się jakiś trafi dla odmiany, Wiecie, tak żeby nudno nie było :D ale to, co daje mi moja Córeczka każdego dnia, rekompensuje mi każdy trud :) i ładuje baterie do dalszego działania.

Jesteśmy tylko ludźmi, też mamy granice cierpliwości, choć nasza matczyna miłość ma zdolność ich poszerzania do nieprawdopodobnych rozmiarów <3

Nie miej wyrzutów sumienia tylko dlatego, że czasami coś zwyczajnie Cię przerasta. To się zdarza każdemu, nawet takiej superbohaterce, jak Ty! :) I tak jesteś wyjątkowa, najlepsza! :) bo jesteś matką. I choć czasami brakuje Ci sił, to dajesz swojemu Maluszkowi to, co najcenniejsze- swoją nieskończoną miłość! <3 a wszystko inne z czasem zmieni się na lepsze :) i nawet enty humorek Twojego Dziecka przestanie być dla Ciebie taki męczący, uwierz ;)

Każda z nas ma czasami dość, to żaden wstyd i żadna słabość przyznać się do tego... :) idealna matka nie istnieje, nie daj sobie tego wmówić! :)

Dobranoc :)



Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Ftrickymind.pl%2Fwp-content%2Fuploads%2F2015%2F10%2FBaby-Blues1.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Ftrickymind.pl%2Fblog%2F2015%2F10%2F03%2Fbaby-blues-czyli-zlodziej-macierzynstwa%2F&docid=7O6aU1E0tQGTiM&tbnid=BztwlQjvlT7rfM%3A&vet=1&w=460&h=288&bih=589&biw=1366&q=baby%20blues&ved=0ahUKEwjcsuKZx_TQAhVFiywKHZ4VBhU4ZBAzCCEoHzAf&iact=mrc&uact=8#h=288&vet=1&w=460




wtorek, 13 grudnia 2016

Prawdziwi Dziadkowie to dla Dziecka prawdziwy skarb!


















Dziadkowie. Nie bez powodu mówi się, że pozwalają swoim Wnukom na znacznie więcej, niż pozwalali swoim Dzieciom. Tak, to zdecydowanie prawda! :) ale przecież to ich zaleta, czyż nie? 

Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni za ustalanie zasad i wyznaczanie granic. Ale to właśnie Dziadkowie patrzą na wszystko z nieco innej perspektywy, z odrobiną dystansu i z ogromem doświadczenia, jakiego nam jeszcze brakuje. Jeśli są rozsądnymi i mądrymi życiowo osobami, to nigdy nie będą wbrew nam przesuwać ustalonych przez nas granic ani wprowadzać własnych, Będą liczyć się z naszym zdaniem i naszymi zasadami, ewentualnie serdecznie podszeptując nam, że może gdzieś jednak popełniamy błąd.

No dobra. Pogadałam sobie. A teraz powiedzmy sobie szczerze- ideałów nie ma. Ale czy to znaczy, że to źle? Sama mam to szczęście, że mogłam się przekonać, jak to jest mieć babcię. I wiecie, co cenię sobie w Niej najbardziej? Nie to, że była skłonna pozwolić mi na więcej, niż rodzice, ale właśnie to, że nigdy mnie nie oceniała i zawsze wysłuchała. Zawsze miała dla mnie czas i ocean cierpliwości. I jeszcze to, że nigdy przy Niej nie czułam, że muszę dosięgnąć do jakiejś wysoko ustawionej poprzeczki.. Po prostu mnie kochała i kocha nadal. Dlatego jest Ona jedną z najważniejszych osób w moim życiu!

Tacy właśnie są prawdziwi Dziadkowie- bezwarunkowo kochają swoje Wnuki! :) tego nie jest w stanie zastąpić nic innego..

Jednak choć Babcie mam dwie, to tylko o jednej z Nich myślę zawsze z czułością i miłością. I tylko jedną z Nich uznaję za Babcię. Wybaczcie, ale bycie Babcią to coś więcej, niż tylko tytuł. Trzeba to potwierdzać swoją miłością... A to już nie każdy potrafi...

Jest też druga strona medalu. Ciągle słyszę, jak ludzie narzekają, że Dziadkowie rozpieszczają Ich Pociechy w stopniu wielce przesadnym, podważają zdanie rodziców, buntują Dzieci przeciwko ustalonym zasadom.. Umówmy się- tak być nie powinno. Nasze Dzieci to nasza sprawa i mamy prawo do tego, żeby wychowywać Je po swojemu, a nie po dziadkowemu. Trzeba to uszanować.

Moje Dzieciątko ma na szczęście 2 Babcie i 2 Dziadków. Wszyscy nieba by Jej przychylili i kocham Ich za to, ale nie przesłania mi to świata na tyle, żebym nie zauważyła, że niekiedy na zbyt wiele Małej pozwalają. A Ona- mała Spryciulka- bardzo szybko uczy się to wykorzystywać... Dlatego z taktem, delikatnie, acz stanowczo, zwracam Im czasami uwagę, gdy coś mi się nie podoba, ponieważ nie chcę, żeby Córka weszła mi niebawem na głowę i żeby uważała mnie za tą gorszą, która nigdy na nic nie pozwala, w odróżnieniu od Dziadków...

Cieszę się, że Obie mamy możliwość przekonać się, jak to dobrze mieć Dziadków... :) bo tego nie zastąpią żadne skarby tego świata! Tego nie da się kupić, wygrać na loterii czy wymarzyć. Może dlatego jest to tak wyjątkowo cenne... :) i niepowtarzalne! :)


Za wszystkich Najukochańszych, Prawdziwych Dziadków- abyście żyli wiecznie! :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fwww.radiownet.pl%2Fsystem%2Fpost%2Fmulti_posts%2Favatars%2F121647%2Flarge%2Fdziadkowie%2520i%2520wnuki.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwww.radiownet.pl%2Fpublikacje%2Fpomoc-dziadkow-dobro-luksusowe&docid=v2urOrhFiW4keM&tbnid=OeXHjwvMjiB6hM%3A&vet=1&w=480&h=320&bih=638&biw=1366&q=dziadkowie%20z%20wnukami&ved=0ahUKEwjm0_rEhvLQAhVMVywKHXlkAykQMwgeKAIwAg&iact=mrc&uact=8



poniedziałek, 12 grudnia 2016

Matczyny błąd, który wcale nie wywołuje u mnie wyrzutów sumienia

























Mój mały Łobuziak w końcu słodko śpi, a ja- jak podczas każdego usypiania Małej- pluję sobie w brodę, że nauczyłam Ją zasypiać bujając... Nie mogę sobie tego darować, bo to naprawdę potrafi dużo komplikować.

Gdy była maleńka i miewała problemy z brzuszkiem, noszenie na rękach lub każda forma kołysania czy bujania pomagały Jej się uspokoić. Nie powiem, dla mnie kontakt z Dzieckiem był czymś nowym, cudownym, niepowtarzalnym :) więc nosiłam, tuliłam, kołysałam na rękach. Co z tego, że bolały? Przecież Maluszek tego potrzebował. Jasna sprawa! Ale do tego doszło też kołysanie w wózku, nieumyślne (jak np. podczas spacerów) ale i rozmyślne... A później także bujanie w łóżeczku. Skoro to Jej pomagało w zasypianiu, to jak mogłam tego nie robić?

Moje niekiedy lenistwo i zmęczenie po całym dniu też "przyłożyło rękę" do tego wszystkiego, nie zaprzeczam. No bo jeśli wiedziałam, że kołysząc w łóżeczku, Dzieciątko szybciej zaśnie, a i ja nie padnę na twarz po kilku godzinach bezskutecznego usiłowania usypiania bez bujania, to szłam na łatwiznę...

Wiem, że mówili.. Nie noś na rękach, bo się przyzwyczai. Nie kołysz, bo tak się nauczy i później bez tego nie zaśnie.. Bla bla bla...
Złote rady- jak w każdej sytuacji- mnożyły się, jak grzyby po deszczu. No i co z tego?- pytam. Przecież każda Pociecha jest inna. Tak samo, jak inna jest każda mama i Jej metody wychowawcze.

Nie uważam siebie za matkę gorszą od tych, co to Dziecka w taki sposób nie "rozpieszczały". Robiłam to, co czułam. Jeśli to Jej choćby troszeczkę pomagało, to dla mnie było to oczywiste, że powinnam była tak robić. Matka, która dzień w dzień patrzyła, jak brzuszek Jej pociechy na początku troszkę sobie nie radził na tym świecie i nie mogła na to nic poradzić.. Tylko taka matka wie, że czując bezsilność, zrobiłoby się wszystko, żeby Maleństwu ulżyć. Nie żałuję, że poniekąd uzależniłam moją Córkę od takiego sposobu zasypiania. Tak, do ideału matki pewnie mi daleko. Ale przecież ja nie chcę być matką idealną. Wystarczy mi, że będę po prostu dobrą! ;)

Wiem za to, że teraz będę musiała Ją tego oduczyć... I opcje są dwie.

1. Albo zacisnę zęby i pomimo płaczu rozdzierającego matczyne serce będę próbowała na siłę nauczyć Małą zasypiania bez kołysania. Przeraża mnie to, bo wiem, że nie dam rady słuchać płaczu swojego Dziecka, będąc za ścianą, kiedy mogłabym po prostu wejść do pokoju i uśpić Ją, bujając.

2. Albo poczekam, aż sama z tego wyrośnie- tak przynajmniej twierdzi moja mama.

I wbrew pozorom wybór łatwy nie jest.

A może Wy, Drogie Mamy, macie swoje sprawdzone sposoby na skuteczne usypianie Maluszka bez kołysania? Byłabym wdzięczna za każdą propozycję :) i moja Pociecha na pewno też! :)

Czołem :)



sobota, 10 grudnia 2016

Taka inna szarlotka!
















To będzie pierwszy taki smakowity post, ale miejmy nadzieję, że nie ostatni :)
Ta szarlotka może nie jest dietetyczna, ale z pewnością jest warta grzechu- wiem, co mówię! :)


A oto przepis:


Ciasto:
-2,5 szkl. mąki tortowej
-1 szkl. cukru pudru (ja daję 3/4 szkl. i jest ok)
-5 żółtek
-1/2 kostki masła
-1/2 kostki margaryny
-łyżeczka proszku do pieczenia

Z podanych składników należy zarobić ciasto, podzielić na 2 części i każdą z nich upiec. Przed włożeniem do piekarnika ciasto trzeba ponakłuwać widelcem.

Masa jabłkowa:
-2 kg szarych renet lub innych jabłek, wg uznania (ja daję takie, jakimi w chwili pieczenia dysponuję)
-1 galaretka- smak wg uznania
-cukier kryształ do smaku

Jabłka prażymy (lub jak kto woli-smażymy), pod koniec dodajemy cukier i galaretkę, chwilkę mieszamy.

Masa śmietanowa:
-śmietana 30% 500 ml
-fix do śmietany
-ok. 3 łyżki cukru pudru (ilość wg uznania)

Śmietanę ubijamy z fixem, dodajemy cukier do smaku.

Beza:
-5 białek
-30 dag cukru kryształu

Białka ubijamy, aż powstanie sztywna piana, dodajemy cukier i jeszcze chwilkę ubijamy.


Jak to poskładać? :)

Ciasto -> masa jabłkowa -> ciasto -> masa śmietanowa -> beza

I gotowe! :) przepis nie jest skomplikowany, a zrobienie tego placuszka nie wymaga tak dużo czasu, jak mogłoby się na początku wydawać.
Serdecznie polecam! :)


SMACZNEGO! :)



piątek, 9 grudnia 2016

Wyładowując się na innych, nie rozwiązujemy swoich problemów














Siedzisz sobie spokojnie, korzystasz z chwili, że świat na chwilę o Tobie zapomniał i niczego od Ciebie nie chce. Taka chwila zdarza się rzadko, więc wręcz się nią delektujesz. I nagle Twój święty spokój najnormalniej w świecie jasny szlag trafia, bo komuś przyszło do głowy popsuć Ci humor. Serio?

Każdy z nas ma problemy. I ja , i Ty.. Ale to nikomu nie daje prawa do tego, żeby wyżywać się na innych, którzy za cholerę na coś takiego nie zasłużyli. Nauczmy się sami rozwiązywać nasze problemy, zamiast w naszych bliskich szukać sobie kogoś w rodzaju "worka treningowego", na którym możemy się wyładować za nasze niepowodzenia lub po prostu gorszy dzień. Przecież nie chcielibyśmy sami być takim workiem, no nie?

I słowo daję, najgorsze co można usłyszeć od innej osoby po tym, jak właśnie ktoś Ci nawtykał za niewinność, to to, żeby udać, że się tego wszystkiego nie słyszało, żeby się NIEPOTRZEBNIE (!) nie denerwować, bo cholerykowi zaraz przejdzie, bo miał gorszy dzień, bo coś tam... Sratata! Bo niby dlaczego to my mamy dostawać rykoszetem? Gdzie tutaj jakaś sprawiedliwość, choćby odrobinę? Bo ja nie widzę..

Jeśli Wy też znacie osoby, którym przydałoby się podarować przenośny "nieszkodliwy rozładowywacz złych emocji", to jest to znak, że może warto pomyśleć nad petycją do NFZ z prośbą o refundację takiego wynalazku ;) w celu dbania o dobre samopoczucie tych niewinnych oczywiście :) taka minimalizacja szkód, rozumiecie..

Mój dobry humor ulotnił się tak szybko, jak moja Córka, gdy poprosiłam o pozbieranie rozrzuconych na cały dom klocków... Wyczuwacie zmowę? Ja też :) ale co zrobić? Może pozbiera z moją pomocą ;) za to dobrego humoru tak łatwo odzyskać się nie da, a i żal po wszystkim pozostanie, bo też mam swoje uczucia i nie ma we mnie zgody na takie traktowanie. Kategorycznie NIE!


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Frankingi24.pl%2Fimages%2FM_images%2Fmowiaca-kobieta.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Frankingi24.pl%2Frozne%2F782-10-rzeczy-ktorych-facet-nie-powinien-robic-kobiecie.html&docid=ZEYZPuNcyvxV2M&tbnid=DPPJ2P1X1_XuiM%3A&vet=1&w=700&h=350&bih=638&biw=1366&q=kobieta%20krzyczy%20na%20kogo%C5%9B&ved=0ahUKEwjkotPAwuXQAhUGdCwKHV9xBc0QMwhZKDYwNg&iact=mrc&uact=8#h=350&vet=1&w=700



czwartek, 8 grudnia 2016

Tak Ją kocham!

















Córka niedawno zasnęła, na co z niecierpliwością czekałam. Przytulania przed snem było tyle, że to chyba był dzień szczególnej łaskawości mojego Dziecka wobec mnie :) zastanawiam się, czym sobie dzisiaj na to zasłużyłam ;) a może Malutka po prostu wyczuła, że dziś jest jeden z tych dni, kiedy bardziej niż zwykle potrzeba mi takiego drobnego gestu? Kto wie.. Zdążyłam się już przekonać, że nawet takie Maluszki czują dużo więcej, niż mogłoby się nam-dorosłym- zdawać. Tak czy siak- pomogło! :)

Jeszcze wietrzenie stópek podczas snu w jakże stylowych, będących na czasie bałwankowych skarpetkach :) <3

Taka ze mnie matka, że kocham swoją Pociechę, ale lubię też moment, kiedy ta oto Pociecha wieczorem zamyka w końcu swoje niebieskie oczka :) a ja wreszcie mam chwilę dla siebie! :) taki malutki matczyny egoizm :D w ramach odreagowania założyłam słuchawki na uszy.. Dziś tylko muzyka! :) choćby przez chwilę..

Dobrej nocy :) oby była dłuuuuga! :D

wtorek, 6 grudnia 2016

Niech ten dzień trwa






















Cóż powiedzieć..
Serce się raduje, patrząc, jak Dzieci potrafią się cieszyć z wizyty Świętego Mikołaja :) moja Maleńka jest tak zajęta bawieniem się nowymi zabawkami, że czuję, jakbym Dziecka w domu nie miała :) cieszę się, cieszę i korzystam z tego, bo wiem, że długo to nie potrwa.. ;) ale radość jest ogromna, to na pewno! :)

A co z nami- mamami na pełen etat? :) może nasze "dobre uczynki" też gdzieś tam widzi jakiś Święty Mikołaj? Możliwe :)

A tymczasem czekając na Niego, największym prezent dla mnie jest uśmiech mojej Pociechy :)

Zarówno tym obdarowywanym, jak i tym, którzy obdarowują życzę przede wszystkim miłości, szczęścia, radości i wszelkiej pomyślności w zdrowiu! :)

Cieszmy się z tych małych rzeczy, bo gdy nauczymy się takie dostrzegać, to każdy drobny gest i każdy dany nam dzień stanie się naszym maleńkim, prywatnym cudem. Wtedy zauważymy, że Mikołajki mogą być codziennie, a nie tylko 6. grudnia. I tego nam właśnie życzę! :)

Niech tak się stanie!! :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fi.wp.pl%2Fa%2Ff%2Fjpeg%2F21276%2Fprezent_mikolaj_jup_550.jpeg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwiadomosci.wp.pl%2Fkat%2C1347%2Ctitle%2CKto-dostaje-prezenty-w-dniu-sw-Mikolaja%2Cwid%2C10638454%2Cwiadomosc.html&docid=G9eiyio8xg5ULM&tbnid=3ytj_Z-AI84BmM%3A&vet=1&w=550&h=454&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwilzOqfx-DQAhWEFSwKHQJ7Cbo4yAEQMwhEKD4wPg&iact=mrc&uact=8



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Nie jestem matką idealną, ale staram się być dobrą


























Starasz się. Każdego dnia się starasz! Bez względu na to, czy masz na to siłę i ochotę. Bez względu na to, jak to widzą inni. Po prostu zwlekasz rano tyłek z łóżka i robisz swoje, mechanicznie, każdego dnia to samo. W kółko.

Wszystkiego musiałaś nauczyć się od podstaw, od zera. Każda z nas kiedyś musiała pierwszy raz wziąć Maleństwo w ramiona, nakarmić, przewinąć, przebrać, wykąpać. Uspokoić, gdy płakało, uśpić.. I miliony miliardów innych rzeczy. Pokazywali, jak to się robi. Ciocie Dobra Rada mnożyły się wokół Ciebie w zastraszającym tempie, każda miała swoje "sprawdzone i najlepsze" metody na wszystko. Pękała Ci głowa, żeby te wszystkie "złote rady" zapamiętać, bo nigdy nie wiadomo, która i kiedy może się przydać.

Aż w końcu czujesz, że ogarniasz, Może trudno to jeszcze nazwać perfekcyjnie wykonaną robotą, ale poziom, na jakim opanowałaś wykonywanie podstawowych czynności, zaczyna Cię zadowalać. Co prawda Twoja Pociecha tak szybko rośnie, że zaraz znowu zauważysz, że pojawia się potrzeba nauczenia czegoś nowego, ale to już przecież nie taki trud, jak na początku. Wszystko idzie gładko.. No powiedzmy...

I kiedy już zaczynasz patrzeć na siebie, jak na dobrą matkę, którą każdego dnia z całych sił starasz się być, nagle ktoś postanawia Ci pokazać, że wcale taka dobra w tym swoim prywatnym macierzyństwie nie jesteś. Że tylko Ci się wydawało. I co z tego, że nie zaczyna się zdania od "że"? Wolno mi.

No bo przecież co to za sztuka być matką?- powiedzą. Oczywiste, że każda to potrafi... Taaa, jasne. Ironią jest, gdy coś takiego słyszy się od innej matki. Ja będąc nią, nie potrafię powiedzieć, że bycie matką to żadna sztuka. To największe wyzwanie i największa odpowiedzialność na świecie. I trzeba się tego uczyć przez całe życie.

Ale najgorzej, gdy ktoś, pomimo Twoich codziennych wysiłków i starań powie Ci, że tak naprawdę niewiele umiesz, niewiele wiesz i nawet nie potrafisz się zająć Dzieckiem, jak należy.. I nie chodzi nawet o to, że solidnie powinęła Ci się noga i zasłużyłaś na krytykę. Nie. Po prostu ktoś chciał Ci dopiec i zrobił to w najgorszy z możliwych sposobów. Zachwiał Twoją wiarę w siebie jako matkę. Sprowadził Cię do parteru niszcząc wszystko to, co zdążyłaś osiągnąć do tej pory...

Powiem Wam jedno, Nigdy nie można dać sobie wmówić czegoś takiego, gdy kocha się swoje Dzieciątko i każdego dnia toczy się bój o to, by było Ono szczęśliwe i czuło się kochane.
Ja pozwoliłam dać sobie wmówić coś takiego... I wiecie co? Nigdy nic mnie nie powaliło na kolana tak bardzo, jak to...

Każdy może popełnić błąd, ale to nie przekreśla nas jako matki. Codziennie dajemy z siebie wszystko, aby wychować nasze Skarby najlepiej, jak umiemy, I nikt nie ma prawa tego kwestionować!


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fs3.party.pl%2Fstyl-zycia%2Fdom%2Fdziecko%2Fsmutna-kobieta-z-dzieckiem-330050-article_v2.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fparty.pl%2Fporady%2Fdom%2Fdziecko%2Fnie-kocham-swojego-dziecka-czy-to-normalne-97138-r1%2F&docid=9ewLsK7VstLjWM&tbnid=_rYPWk-F-01EJM%3A&vet=1&w=410&h=544&bih=589&biw=1366&ved=0ahUKEwjg4PzV993QAhXD7xQKHeU-CnMQMwhYKDQwNA&iact=mrc&uact=8




piątek, 18 listopada 2016

Szczęśliwa



























Tak. Tak po prostu. Bezwarunkowo szczęśliwa, mimo wszystko! :)

Mam za sobą trudne dwa tygodnie, trudne pod wieloma względami. Wyczerpały mnie, w każdym możliwym sensie. Może to jest właśnie cena, jaką trzeba zapłacić, walcząc o własne marzenia? Przecież nikt nie mówił, że będzie lekko.. Oby tylko było warto.

Co do zdjęcia... :) Dzieci potrafią się cieszyć z byle czego, moja Mała pokazuje mi to każdego dnia :) najlepszą zabawą dnia wczorajszego było siedzenie w kartonowym pudełku i wykorzystanie długo niewidzianego Tatusia do tego, żeby karton miał moc przemieszczania się po domu z małym Pasażerem wewnątrz :D mówię Wam- na widok uśmiechu na twarzy Córeczki, wszystkie dotychczasowe troski zeszły na dalszy plan :) i nawet Mąż nie narzekał, że od schylania plecy Go bolą :D

Taka kochana Pociecha nasza! :) wystarczy, że przyjdzie, zademonstruje jedyny w swoim rodzaju uśmiech, zrobi oczka, jak kot ze Shreka, pogłaszcze po głowie, da buziaka albo się przytuli. I nie ma siły, żeby świat od razu nie wydał się lepszy! :)

Szczęśliwa mama to ja! :D :)



piątek, 4 listopada 2016

Warto walczyć o swoje marzenia















Ponieważ nikt za Ciebie tego nie zrobi! :)

A przecież właśnie po to mamy marzenia, żeby dążyć do ich spełnienia. Jeżeli ktoś z Was choć raz w życiu o czymś marzył, ten wie, jak bardzo potrafi to napędzać człowieka do działania ;) za marzenia się nie płaci, więc do dzieła! :)

Niestety, życie to nie bajka- ale to już zapewne wiecie ;) właśnie dlatego nie ma co liczyć na to, że zapuka do Twoich drzwi dobra wróżka, która powie, że spełni Twoje marzenia :) na złowienie złotej rybki, znalezienie czarodziejskiej lampy Alladyna (No co?! Jestem mamą, muszę znać bajki!) albo inne tego typu bym nie liczyła, bo jak już zdążyłam wspomnieć- życie to nie bajka ;) sorki, taki mamy klimat ;)

Może się więc okazać, że łatwo nie będzie, ale czy tym powinniśmy się zniechęcać? Na pewno nie! :) im większy trud, tym większa nagroda! A życie bez marzeń byłoby szare i monotonne, potrzeba w nim czegoś, do czego będziemy dążyć. Czegoś w rodzaju nagrody, długo wyczekiwanej :) takiej małej rekompensaty za trudy codzienności ;)

Nie muszą to być od razu wczasy na Wyspach Kanaryjskich, skok ze spadochronem czy zdobycie Mount Everest, żebyśmy czuli satysfakcję, gdy marzenie się spełni :) te małe marzenia też są ważne! I też ma się radochę, gdy uda się je zrealizować :)

Warto marzyć, bo tego nikt nie może nam zabronić i nikt nam nigdy tego nie odbierze...
















Otóż to!! :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fpolski.fm%2Fwp-content%2Fuploads%2F2015%2F01%2Fmarzenia_1.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fpolski.fm%2Fsonda-wierzysz-w-to-ze-marzenia-sie-spelniaja%2F&docid=uvm-5K17SjLiVM&tbnid=w-b0Nc1HEhfpgM%3A&vet=1&w=1024&h=525&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjf0tyIrI_QAhVCjSwKHUsUCCc4ZBAzCFooWDBY&iact=mrc&uact=8

https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fbeautyicon.pl%2Fwp-content%2Fgallery%2Flifestyle-i-zmiany-na-bi%2Fdream-it.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fbeautyicon.pl%2Fjak-odkryc-swoj-potencjal-sile-spelniania-marzen%2F&docid=zVdVXhwwVfTQzM&tbnid=WE0ul3RRKb4qNM%3A&vet=1&w=960&h=578&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjf0tyIrI_QAhVCjSwKHUsUCCc4ZBAzCDYoNDA0&iact=mrc&uact=8



czwartek, 3 listopada 2016

Dzień z życia Matki Polki
















Poranek dopiero się zaczął, a Ciebie aż wewnętrznie roznosi, gdy kolejny dzień zaczyna się od marudzenia, choć Ty jeszcze nawet nie zdążyłaś na dobre otworzyć oczu. Mnie budzi ciągnięcie za włosy i choć nie zdążyłam jeszcze "zapałać", jaki dziś dzień tygodnia, to wiem już, co jest grane... Maluszek wstał, a więc zaczynamy.

Przy śniadaniu też nie jest łatwo. "No zjedz troszkę, no jeszcze łyżeczkę. Za mamusię, za tatusia, za babcię, dziadka, wujka, ciocię, sąsiadkę..." Lista znajomych nie ma wtedy końca, zupełnie jak ta na facebooku, a Maluch i tak nie chce współpracować. A przecież to miało być takie proste.. W końcu dochodzę do wniosku, że na siłę nic nie wskóram i cieszę się z każdej odrobiny jedzenia, która trafiła do buzi Córeczki i z niej nie wypadła (sama lub z pomocą)... :)
Z moim śniadaniem jest nieco lepiej, bo Córka na chwilę przykleja się do babci, więc mogę zjeść w spokoju :)

Potem sprzątanie, pranie, gotowanie. Ambitnie! Ale Twoja Pociecha ma trochę inne plany. Chce się bawić, a od Ciebie wymaga stu procent uwagi. Na dodatek ta zabawka nie będzie, tamta też już się znudziła, a kolejna właśnie zaliczyła upadek na podłogę i wszystko wskazuje na to, że nawet szybka akcja ratunkowa nic tutaj nie pomoże. No trudno, trzeba będzie wymyślić jakąś zabawę, podczas gdy z listy obowiązków nie ubywa ani jedna pozycja. Padłam na kolana, udaję pieska. Jest radość przeogromna, piskom i śmiechom wydaje się nie być końca, ale i to w końcu staje się mało interesujące. Przy okazji Córeczka właśnie wprasowała w podłogę banana.. Dobrze, że oszczędziła dywan :) A Ty przecież musisz ugotować ten obiad, nie ma zmiłuj. No nic, bierzesz Malucha na jedną rękę, a drugą mieszasz w garnkach. W międzyczasie Bobas stwierdził, że czas zrobić mamie porządek w szafkach i ochoczo się za niego zabiera :) Twoje dwie ręce to stanowczo za mało, co najmniej o jakieś 10, żeby wszystko ogarnąć. Mission impossible!

Kiedy obiad w końcu gotowy, zjedzony (co znowu może być niemałym wyzwaniem), a Maleństwo słodko śpi, po godzinie intensywnego bujania, mama ma czas dla siebie :) czyli na zrobienie wszystkiego tego, czego nie da się zrobić, gdy Maluszek nie śpi... Brzmi świetnie, yhym.. Włączasz turbo napęd, wsiadasz na miotłę i jazda. Walka z czasem trwa. Zdążysz się uwinąć, zanim Dzieciątko wstanie, czy nie? Przy odrobinie szczęścia okazuje się, że zdążyłaś co nieco posprzątać, a Pociecha nadal śpi. Pełen sukces. Teraz kawa, koniecznie! Stawiasz ją przed sobą, szukasz czegoś słodkiego do kompletu i... Słyszysz swojego Skarba :) ciepła kawo- żegnaj!

Zabawki znowu rozrzucone po całym pokoju. Który to już raz dzisiaj je zbieram? Milionowy może? W końcu rezygnuję, zmiatam tylko z drogi, żebyśmy sobie obie na nich zębów nie wybiły. Ze spaceru trzeba było dziś zrezygnować, bo zimno jak diabli, i na dodatek pada... Córeczka niepocieszona, stoi przed oknem z noskiem przyklejonym do szyby i obserwuje świat. Nudzi Jej się, a mamie zaczyna brakować pomysłów na kolejną zabawę... :)

Kąpanie to jest coś, coś moja Pociecha uwielbia! :) obowiązkowo z dużą ilością piany :) najchętniej siedziałaby w tej wannie cały czas, gdyby się dało.

I tak dobrnęłyśmy do wieczora. Nareszcie! Mama zaczyna czuć, że baterie Jej się rozładowują i tylko marzy o tym, żeby jej Maleństwo w końcu słodko zasnęło. A później sama padnie na łóżko, zaśnie w tempie błyskawicy, i...

I obudzi ją pieszczotliwe tarmoszenie za włosy :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=obowi%C4%85zki+mamy&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwj5v_q3rIzQAhXLKiwKHZipDwsQ_AUIBigB#imgrc=0hqOxyyq4jGTRM%3A



środa, 2 listopada 2016

Czy w macierzyństwie jest miejsce na rozczarowanie?


















I pomimo tego, co widać na powyższym zdjęciu, wcale nie o takie rozczarowanie mi dzisiaj chodzi :) choć musicie przyznać, że obrazek będzie niebawem bardzo na czasie- tylko czekać, kiedy w telewizji zasypią nas bożonarodzeniowymi reklamami ;)

Chcę się skupić na rozczarowaniach, jakich doświadczyła każda z nas, zostając Mamą. Bo macierzyństwo to nie tylko łzy szczęścia, ale także łzy bólu, bezsilności, zmęczenia, troski.. I wiele, wiele innych. Nie ma co się czarować, lekko nie jest :) na matczynym niebie z pewnością nie zawsze gościć będzie słońce, ale warto pamiętać, że po burzy pojawia się piękna tęcza ;)

Zaczyna się już w trakcie ciąży..

Niby mówili, że będą nudności, wymioty. Mówili, że będziemy senne (a wręcz wiecznie niewyspane), że będzie nas bolał kręgosłup, że nogi będą opuchnięte, że do toalety będziemy "biegać" z taką częstotliwością, jak nigdy dotąd. Mówili, że będą humorki, kaprysy, zachcianki. Wspominali o rozstępach, o nieznośnej zgadze, o bolesnych i uciążliwych hemoroidach.. Mówili, że będziemy czasami tak nieznośne, że bez kija nie podchodź ;) na końcu mówili, że będziemy ociężałe, a o znalezieniu ubrania, w którym będziemy "jako-tako" wyglądać, można pomarzyć ;) no mówili. O tysiącu innych rzeczy również napomknęli.. Ale czy na początku ciąży któraś z nas się nad tym zastanawiała? Bo ja nie :) dopiero później zaczynało to wszystko do mnie docierać. To, że oczekiwanie na Maleństwo też potrafi być trudne.

Poród miał być szybki i łatwy, a ból możliwy do zniesienia. Zapomnij. Na taki ból nie jest w stanie kobiety nic przygotować. I wcale szybki nie był, W tej kwestii moje marzenia rozbiły się o drzewo na pierwszym zakręcie. Ale dzięki Bogu, wszystko skończyło się pomyślnie! :)

No i mamy Maluszka :) I zaczynają się schody...

Karmienie piersią miało być cudownym doświadczeniem, a tymczasem okazało się, że jest to mega wyzwanie. Zamiast mleka, płynęły łzy, Bo bolało, i to bardzo.. Bo pokarmu nie było na tyle. Bo chciałabyś jeść, a wszystko, na co masz ochotę, nie mieści się na liście produktów, które wolno jeść kobiecie karmiącej. Bo w szpitalu nikt nie był łaskaw poświęcić Tobie i Dziecku choć chwili, żeby zwyczajnie pokazać, jak to się robi... Bo czujesz na sobie presję, pewnie jedną z największych w życiu... A później z nerwów zaczynasz tracić pokarm, znowu więc płaczesz i tak bez końca. Błędne koło! I jak tu być silną? Jak nie czuć rozczarowania, także w stosunku do siebie? Ja tego nie wiem...

Nieprzespane noce. Też mówili, że takie będą. Ale że aż tak dużo? W to się nie chciało wierzyć.. W końcu chyba każdy lubi się wyspać. Jedną, dwie, dziesięć nocy da się wytrzymać, ale kilka miesięcy takich nocy? No dzięki bardzo.. Wstawanie co godzinę, po pewnym czasie chyba bardziej mechanicznie, odruchowo, niż świadomie i przytomnie. Byle tylko nakarmić Pociechę, zmienić pieluszkę i zawody w usypianiu Dzieciątka na czas, żeby pobić rekord szybkości z ostatniej nocy. Też to znasz? No to jest nas co najmniej dwie :)

Choróbska. No tak, spotykają każdego, więc dlaczego nasze Dzieci miałyby omijać? No właśnie. Nie wydaje się to takie straszne, dopóki się tego nie doświadczy. Gorączka, płacz przez pół nocy, a czasami całe wieki, a Tobie kończą się pomysły, jak uspokoić Malca, do tego ręce Ci zdrętwiały, oczy pozostają otwarte tylko dlatego, że są w nich zapałki, a wskaźnik poziomu Twoich super mocy niebezpiecznie spada w dół na łeb na szyję. Na dodatek akurat w tym momencie zachciało Ci się tak po prostu popłakać, a wręcz powyć trochę do księżyca. Jakby nie było ku temu lepszego momentu.. Dlaczego? No cóż, powodów bywa aż nadto... ;)

Ból brzuszka... No nie, tego to już w ogóle nie było w planach. Niby słyszałyśmy o kolkach, każdy o nich słyszał. Ale słyszeć- to jedno, a doświadczyć tego u swojego Maleństwa- to drugie. Moja Córeczka nie miała typowej kolki, ale miała problemy z brzuszkiem.. Próbowałam chyba wszystkiego, żeby Jej ulżyć, ale poprawa nastąpiła dopiero wtedy, gdy brzuszek odpowiednio "dojrzał", tak to ujmę z braku lepszego słowa :) czyli po kilku miesiącach. A czułam, jakby to się ciągnęło latami...

Ząbkowanie. Magiczne słowo, które niejedną mamę przyprawia o ból głowy. Mnie także.. I nagle okazuje się, że jest tak, jakby nam ktoś podmienił Maluszka. Nie chce jeść (moja Mała przez to całkowicie przestała jeść mleko), marudzi, płacze.. Do tego biegunka, gorączka.. Po prostu chciałoby się usiąść cichutko w kąciku i przeczekać ten armagedon, Wiadomo, że każda Pociecha inaczej przez to przechodzi, ale ja miło tego czasu nie wspominam...

Humorki. O tak, te to ma każde Dziecko. Ja to nazywam gorszym dniem. I wtedy każdy powód do płaczu czy krzyku jest dla Malca dobry. A Ty w duchu liczysz do dziesięciu już czterdziesty piąty raz tego dnia i robisz wszystko, byle nie uciec z krzykiem :) pocieszę Cię- znam to! :) a przecież nasze Maleństwo zawsze miało być zadowolone i uśmiechnięte, tak nam się zachciało marzyć. Ale porzućmy marzenia, rzeczywistość czeka! :)

I można by tak wymieniać i wymieniać..

Mi też kiedyś wydawało się, że macierzyństwo nie może być tak trudne, jak wszyscy mówią. Też myślałam, że bez większych problemów dam radę, zwłaszcza że inne mamy jakoś to ogarniają. I sądziłam, że jeżeli bycie mamą wyciśnie ze mnie łzy, to będą to jedynie łzy szczęścia :) ale już wiem, że nie jest tak doskonale. Wiem też, że nie zawsze musi być kolorowo i idealnie, żeby było super :)

Mam świadomość, że nie zawsze jest lekko, łatwo i przyjemnie. Ale jedno wam powiem! To wszystko, co jako mamy otrzymujemy w zamian, jest tego warte! :) bo nic lepszego spotkać nas nie może :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=https%3A%2F%2Fthumbs.dreamstime.com%2Ft%2Frozczarowana-szokujca-kobieta-w-santa-claus-kostiumu-dosta-pustego-prezent-62882079.jpg&imgrefurl=https%3A%2F%2Fpl.dreamstime.com%2Fobrazy-royalty-free-z-prezentem-rozczarowana-kobieta-image27251669&docid=_AHcKmnspX3tuM&tbnid=MRh0oWj0SUdlCM%3A&w=240&h=160&itg=1&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiX29y_7onQAhUC0hoKHUn5BwoQMwgmKAkwCQ&iact=mrc&uact=8



wtorek, 1 listopada 2016

Pamiętamy...














Dzisiaj żadna myśl nie jest dla mnie wystarczająco dobra ani wystarczająco ważna, żeby jej się pokłonić. Poza jedną. Myślą o tych, których już nie ma... :( którym, miejmy nadzieję, jest teraz lepiej i którzy na nas czekają, obserwując "z góry", czuwając nad nami, opiekując się, strzegąc...

Takie dni, jak ten, skłaniają do refleksji i zadumy. Ale mi echem w głowie odbija się jedno.. Że chciałabym być na tym świecie tak długo, aby zdążyć wychować swoje Dzieciątko/Dzieciątka, pokazać Im wszystko, co powinny zobaczyć, nauczyć wszystkiego, co powinny umieć.. Nauczyć jak żyć. Nauczyć akceptować siebie. Nauczyć Ich kochać i szanować drugiego człowieka... Chciałabym zdążyć zobaczyć, jak dorastają, jak są szczęśliwe. I chciałabym kiedyś doczekać wnuków, koniecznie ;) żeby wdrapywały się mi i Mężowi na kolana, tak jak to robi teraz moja Córka swoim Dziadkom, rozbrajając Ich tym totalnie :) i żebyśmy z M. dożyli tej naszej starości, może chociaż wtedy będziemy się w końcu widywać każdego dnia... ;)

Czy boję się śmierci? Oczywiście, że tak... Trudno jest mi sobie wyobrazić, żeby było inaczej. Ale nie chcę się nad tym zastanawiać. Chcę wierzyć, że mam jeszcze mnóstwo cennego czasu.. że dużo jeszcze przede mną, dużo dobrego :)



W hołdzie tym, którzy odeszli...



Joanna Kulmowa "W Zaduszki" [fragm.] 

Tu jest pamięć i tutaj świeczka.
Tutaj napis i kwiat pozostanie.
Ale zmarły gdzie indziej mieszka na wieczne odpoczywanie.
Smutek to jest mrok po zmarłych tu,
Ale dla nich są wysokie, jasne światy.
Zapal świeczkę.
Westchnij.
Pacierz zmów.
Odejdź pełen jasności skrzydlatej...



Władysław Broniewski "Zaduszki"

W dniu Zaduszek,
W czas jesieni,
Odwiedzamy bliskich groby,
Zapalamy zasmuceni Małe lampki - znak żałoby.
Światła cmentarz rozjaśniły,
Że aż łuna bije w dali,
Lecz i takie są mogiły,
Gdzie nikt lampki nie zapali.



Jan Twardowski "Żal"

Żal że się za mało kochało
że się myślało o sobie
że się już nie zdążyło 
że było za późno

choćby się teraz pobiegło
w przedpokoju szurało
niosło serce osobne
w telefonie szukało 
słuchem szerszym od słowa

choćby się spokorniało 
głupią minę stroiło 
jak lew na muszce
choćby się chciało ostrzec 
że pogoda niestała 
bo tęcza zbyt czerwona 
a sól zwilgotniała

choćby się chciało pomóc 
własną gębą podmuchać 
w rosół za słony

wszystko już potem za mało 
choćby się łzy wypłakało
nagie niepewne.


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=dzie%C5%84+wszystkich+%C5%9Bwi%C4%99tych&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&sqi=2&ved=0ahUKEwjJy6yJ7ofQAhWoJJoKHWBXDwUQ_AUIBigB#tbm=isch&q=dzie%C5%84+wszystkich+%C5%9Bwi%C4%99tych+znicz&imgrc=bU9XhYWAo-odoM%3A



poniedziałek, 31 października 2016

Warto uczyć się na błędach. Zwłaszcza na swoich...





















Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyśmy uczyli się na błędach innych ludzi i wyciągali z nich wnioski dla siebie na przyszłość. Ale człowiek to takie stworzenie, które widząc błędy innych, myśli sobie przekornie, że jego to nie dotyczy, jemu się to nie przytrafi, a jeśli jednak- to zrobi to inaczej, lepiej. Bla bla bla.. Tacy już jesteśmy pewni siebie, że wydaje nam się, iż jesteśmy panami wszechświata i żadnego błędu nie popełnimy. Dobrze nam się mówi, gdy nas samych to nie spotyka. No w końcu błędy innych to nie nasz problem... A my przecież jesteśmy tak idealnie doskonali, że nam nigdy by się to nie zdarzyło.

Aż tu nagle ciach... Przytrafia się i nam. I niby tacy jesteśmy mądrzy, wręcz wszechwiedzący, a okazuje się, że i my popełniliśmy błąd. Umieliśmy oceniać innych, mądrzyć się, że my będąc na ich miejscu postąpilibyśmy tak, jak należy. I zamiast wyciągnąć wnioski z tego, na czym powinęła się noga innym, zanim na tym samym powinie się i nam, to my nie robimy kompletnie nic. A później popełniamy błąd, którego może udałoby się uniknąć..

No cóż, w takim przypadku przydałoby się chociaż uniżenie wobec własnej niedoskonałości i zapamiętanie tego błędu, tak ku przestrodze, na przyszłość...

Ale czy potrafimy?

Jak często okazuje się, że weszliśmy znowu do tej samej rzeki, i znowu nie umiemy z niej wyjść jak należy, choć na własnej skórze odczuliśmy, jak to jest popełnić błąd? Jak wiele razy musimy postąpić źle, żeby w końcu postąpić dobrze? I czy umiemy, choćby sami  przed sobą, przyznać się, że popełniliśmy błąd?

To jest chyba najtrudniejsze. Szczerość wobec samego siebie... Bo o wiele prościej jest coś sobie wmawiać, wierzyć w to, w co łatwiej, wygodniej... Tak, mam świadomość, że tacy jesteśmy, ja czasami też.

Niekiedy musimy sami się "sparzyć", żeby móc się nauczyć, jakich błędów więcej nie popełniać. I przyjąć z pokorą fakt, że i nam może się powinąć noga.. Przecież jesteśmy tylko ludźmi...

Jacek Walkiewicz powiedział: "Człowiek uczy się na błędach wtedy, kiedy wie, że je popełnia."

No właśnie... Tylko mając świadomość własnej niedoskonałości można dostrzec, że każdy popełnia błędy. Ja, Ty, On i Ona też. Nie ma ideałów, choć niektórzy chcą za takich uchodzić...


























Bardzo mi się spodobało to, co zostało napisane na obrazku powyżej ;)

Wierzę, że najmniej boli wyciąganie wniosków z cudzych błędów, zamiast czekanie, aż przytrafią się nam :)

Zgadzacie się ze mną? ;) to kciuk w górę :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fbi.gazeta.pl%2Fim%2F03%2F77%2F13%2Fz20411651Q%2CCala-Polska-uczy-sie-na-bledach.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwww.wysokieobcasy.pl%2Fwysokie-obcasy%2F1%2C80530%2C20426740%2Ccala-polska-uczy-sie-na-bledach-kawka-na-kredyt.html&docid=G4E6i8uLiWpi6M&tbnid=66Nmef0V1JylUM%3A&w=620&h=494&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiNw9Ll5ITQAhXMkiwKHYARDrcQMwhkKDswOw&iact=mrc&uact=8

https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fimg.zszywka.pl%2F1%2F0612%2Fthb_5735%2Fuczyc-sie-na-bledach-.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fzszywka.pl%2Fp%2Fpiekne-wyznanie-milosci-20037457.html&docid=t897VDPlv3tBBM&tbnid=vFXvUn0pQfpu1M%3A&w=221&h=221&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiNw9Ll5ITQAhXMkiwKHYARDrcQMwh8KFMwUw&iact=mrc&uact=8


piątek, 28 października 2016

Nie ma to jak mieszkanie z rodzicami po ślubie



















Zastanawiam się, czy udało Wam się powstrzymać przed wybuchem śmiechu po przeczytaniu tytułu tego posta :) dzisiaj postawiłam na ironię, albo wręcz na czarny humor ;) bo przyznam szczerze, że nie znam chyba ani jednego małżeństwa, któremu nie przeszkadzałoby mieszkanie z rodzicami po ślubie. No way! :)

Kiedyś, kiedyś, niby nie tak dawno, ale jakby całe wieki temu, wydawało mi się, że dobre relacje z rodzicami czy teściami po ślubie, to kwestia dogadania i starań wszystkich zainteresowanych. Ale po ponad dwóch latach małżeństwa spadłam z obłoku na ziemię, zderzając się boleśnie z rzeczywistością.. O sielance nie ma mowy. Mieszkamy z moimi rodzicami, których przecież znam od tylu lat. Są naprawdę fajnymi ludźmi i jestem Im bardzo wdzięczna za to, że dzięki Nim mamy gdzie mieszkać :) Wiedziałam dobrze, jak wygląda mieszkanie z Nimi pod jednym dachem. Sądziłam, że po ślubie nie będzie gorzej, no bo niby czemu miałoby być? Przecież zasady dalej będą mieć te same, domowe obowiązki też się nie zmienią. A jednak...

Rodzice zawsze lubili mojego M. Ale gdy w domu pojawia się nowy członek rodziny, prędzej czy później chyba musi dojść do zgrzytów, mniejszych lub większych. Bo każde z Nich ma swoje przyzwyczajenia.

Mąż rzadko jest w domu, a gdy już jest, chciałby pobyć ze mną i Malutką, zwyczajnie odsapnąć. Ale wtedy okazuje się, że tata zawsze ma coś do roboty, bo jest typem człowieka, który nie wie, co to bezczynne siedzenie. I Mąż idzie pomagać.. Wraca wieczorem, a następnego dnia znowu wyjeżdża... Na dodatek nie czuje się doceniany za swoją pomoc... Ale pomaga, bo wie, że trzeba, tak jest wychowany.

Nie ukrywam, że i mi ciężko jest się czasami dogadać z rodzicami...

Mam prawo żyć swoim życiem, mieć pewną swobodę i niezależność od rodziców. Zwłaszcza, gdy dostosowuję się do zasad, jakie w ich domu panują...

To samo tyczy się teściów. Głupio jest mi niekiedy się odezwać, przeciwstawić. Zakomunikować, że to jest moje życie i nie mogą ciągle się wtrącać. Wolę co nieco przemilczeć, bo nie chcę nieprzyjemności, nie chcę każdego dnia w kłótni i nieporozumieniach. Gryzę się w język co najmniej kilka razy dziennie. Wolę pójść do swojego pokoju, przeczekać... Też to znacie?

To wszystko sprawia, że niekiedy czuję się, jakbym była między młotem a kowadłem. Między rodzicami, a Mężem... Na dłuższą metę nie da się tak żyć. Ale zaciskamy zęby, bo chcielibyśmy kiedyś mieć swój własny dom. Tylko pytanie, czy warto? Nie wiem... ;)

Plus jest taki, że gdy M. nie ma, to ja nie jestem ze wszystkim sama, mogę też liczyć na jakąkolwiek, choćby niewielką, pomoc przy Małej i ratunek w kryzysowych sytuacjach :) no i mam się do kogo odezwać..

Póki co trenuję swoją cierpliwość, nie tylko przy Córeczce, ale i w stosunkach z rodzicami czy teściami :) bo te po ślubie naprawdę potrafią się zmienić. A może zmienia się po prostu nasze spojrzenie na relację my-rodzice?

Wszystkim będącym w podobnej sytuacji życzę dużo wytrwałości ;) na pewno się przyda! A jeśli jest kiepsko, to może jednak lepiej poszukać możliwości, by zamieszkać osobno. Bo dla małżeństwa, zwłaszcza młodego, jest to bardzo ważne ;) a wtedy i stosunki z rodzicami się poprawią ;)

Na odległość może zatęsknią ;)


Zdjęcie dzięki;
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fi.wpimg.pl%2F1000x0%2Fi.abczdrowie.pl.sds.o2.pl%2FimageCache%2Fgallery%2F2014%2F12%2F03%2Fshutterstock-74106664_57ed-x0y0xx999yy707.jpg&imgrefurl=https%3A%2F%2Fportal.abczdrowie.pl%2Fco-robic-gdy-nienawidzisz-swoich-tesciow&docid=wO9wXVdmyygt_M&tbnid=8tAUHPx-oAq7uM%3A&w=999&h=707&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiE7Py2-vvPAhXFCiwKHeVTBpMQMwhwKEswSw&iact=mrc&uact=8




czwartek, 27 października 2016

Kocham, więc ufam


















Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Nie ma opcji. Jest to dla mnie tak oczywiste jak to, że- o ile wcześniej nie nastąpi koniec świata- jutro będzie piątek albo jak to, że 2+2=4 :) wiem, wiem, matematykę na tym poziomie opanowałam do perfekcji ;)

A tak poważnie...

Mój Mąż jest w domu gościem- dosłownie. Z racji tego, jaką ma pracę, jest ciągle w trasie. Pamiętam, jak na początku, gdy zaczęliśmy się spotykać, zdarzało mi się słyszeć gdzieś za plecami stereotypowe hasełka typu: "Facet ma swoje potrzeby, zwłaszcza młody, i skoro bywa tak rzadko w domu, to gdzie indziej będzie szukał przygód." I wiele innych, podobnych. Nawet nie wiecie, jak mnie to wkurzało. Nienawidzę, po prostu nie toleruję (!) wkładania wszystkich do jednego worka. Nie można mierzyć każdego tą samą miarą. Fakt, że znajomy znajomego siostry ciotecznej brata kolegi nie umiał dochować wierności, nie oznacza, że w każdym podobnym przypadku inni faceci zachowają się tak samo.

Nigdy nie miałam podobnych obaw. Wręcz oczywistością było dla mnie, że jeżeli mamy być razem, to muszę zaakceptować Jego pracę i wszystko, co się z Nią wiąże. Bez zaufania ani rusz. Zarówno w związku "na odległość", jak i w każdym innym.

Ktoś może sobie pomyśleć, że jestem naiwna, że ślepo wierzę w wierność mojego Męża wobec mnie, podczas gdy tak naprawdę nie mogę mieć co do tego stuprocentowej pewności. Macie rację, za rękę Go nie prowadzę. Ale wiecie co? Przez te kilka lat bycia razem, ani raz przez myśl mi nie przeszło, żeby mieć wątpliwości co do Jego wierności. Serio, ani raz! Nigdy nie dał mi do tego podstaw. A ja nie jestem typem zazdrośnicy- podejrzewam, że ten związek by nie wypalił, gdybym Nią była ;)

Wszystko opiera się na zaufaniu. I na miłości. Kocham Go, więc nie wyobrażam sobie, żeby nie szło to w parze ze wzajemnym zaufaniem.

Wyobraźcie sobie, co by było, gdybym wraz z każdym Jego wyjazdem w trasę, robiła Mu sceny zazdrości... Domyślam się, co by było. Awantury, rzucanie talerzami albo czymkolwiek, co akurat byłoby pod ręką ;) a tak serio.. Szybki koniec tego małżeństwa, bo takiej atmosfery i wzajemnych bezpodstawnych pretensji nie przetrwałby żaden związek.

Wiem jednak, że nie umiałabym zaufać drugi raz, nie w tak istotnej kwestii...

Warto zaufać, zwłaszcza tej najważniejszej, ukochanej osobie. Ale trzeba też pamiętać, że będąc osobą, która jest obdarzona takim zaufaniem, trzeba zrobić wszystko, bo tego zaufania nigdy nie stracić. Bo raz stracone czy narażone na szwank, może już nigdy nie dać się odbudować... A wtedy może być za późno...

Czy warto ryzykować? Nie sądzę...


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=zaufanie+w+zwi%C4%85zku&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&sqi=2&ved=0ahUKEwiX2dfvm_vPAhXTKywKHa-CBRMQ_AUIBigB#imgdii=XICbJgr3RdWJhM%3A%3BXICbJgr3RdWJhM%3A%3B_uQNJJrvD3ZnWM%3A&imgrc=XICbJgr3RdWJhM%3A



środa, 26 października 2016

Umiem przepraszać, bo wiem, że także popełniam błędy i nie zawsze mam rację

















I tego samego oczekuję od drugiej strony. Umiejętności przyznania się do błędu, i- kiedy trzeba- schowania przysłowiowej dumy do kieszeni. Umiejętności przepraszania, gdy zajdzie taka potrzeba. Bo szczere "przepraszam" może zdziałać więcej, niż nam się niekiedy wydaje... 

A małżeństwo to sztuka kompromisów, o tym zdążyłam się już przekonać. Ktoś musi być "mądrzejszy" :) wszystko po to, aby było dobrze. Dla nas.. Dla naszych Pociech :)

Ale nie chodzi tylko o relacje małżeńskie. Każdego dnia mamy kontakt z wieloma ludźmi i nie zawsze jest łatwo, miło i przyjemnie...

Przykrych chwil jest mnóstwo, tak samo jak przykrych słów, wypowiadanych zarówno przez innych, jak i padających z naszych ust. Wiem, jak trudno jest przyznać się do błędu.. Do tego, że powiedzieliśmy za dużo, czasem bez zastanowienia, niekiedy w złości, w emocjach. Ale czy to nas usprawiedliwia? Czy emocjami można usprawiedliwić każdą łzę, która spłynęła po czyimś policzku w wyniku tego, co powiedzieliśmy? I bynajmniej nie łzy szczęścia mam tutaj na myśli, niestety...

Najgorsze jest upieranie się przy swoim, bezsensowny upór, który do niczego dobrego nie prowadzi. Milczenie nie jest rozwiązaniem, no bo jak długo można milczeć? Dzień, dwa, tydzień, miesiąc, rok? A może dłużej? A życie w tym czasie ucieka nam przez palce, gna jak szalone do przodu, bez opamiętania. Tracimy coś, czego już nigdy nie nadrobimy. I to wszystko w imię czego? W imię urażonej dumy?

Czy warto? Sami sobie odpowiedzmy na to pytanie :)

Warto przeprosić, naprawdę warto :) nie jest aż tak trudno, uwierzcie ;)

I tak na koniec..
Przypomniało mi się coś, co kiedyś usłyszałam.. Mianowicie to, że w każdym małżeństwie kłótnie się zdarzają. Ważne jest jednak to, by nigdy nie kłaść się spać w niezgodzie... Święte słowa, nieprawdaż? :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=przeprosiny&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjor7XTjfjPAhWKjSwKHVCXAdEQ_AUIBigB#imgdii=A88JFNbphbNYgM%3A%3BA88JFNbphbNYgM%3A%3B6jpTfBBjumwSSM%3A&imgrc=A88JFNbphbNYgM%3A



wtorek, 25 października 2016

Serce matki podpowiada mi, że Dziecka nie da się tak po prostu nie kochać...




















Skąd taki temat? Otóż kilka dni temu, całkiem przypadkiem, trafiłam w Internecie na artykuł z 2014 roku Poczęte narodzone. Drugi nagłówek brzmi: "Dzieci, dla których zabrakło miłości." I nie mogę przestać myśleć o tym, o czym w nim przeczytałam...

Zaczęłam się zastanawiać, czy można nie umieć pokochać Maleństwa, które nosiło się pod swoim sercem przez kilka miesięcy, czuło Jego ruchy... Jako matka nie umiem sobie takiej możliwości w ogóle wyobrazić.

Nie mogę zrozumieć, jak można w ciąży pić alkohol, za nic mając to, jak bardzo jest to szkodliwe dla Dziecka. Okaleczamy Je tym na całe życie, jeszcze zanim przyjdzie na świat, zakładając, że w ogóle dane Mu będzie żyć... :(

Jak można bić Maluszka, który jest kompletnie bezbronny i tak bardzo ufny w stosunku do ludzi? Bo płakał, jak każde Dzieciątko... Bo może był głodny lub chciało Mu się pić, może bolał Go brzuszek, może domagał się w ten sposób zmiany pieluszki, a może był chory lub miał gorszy dzień, albo grymasił.. A może po prostu potrzebował przytulenia... :( Powodów płaczu mogło być mnóstwo, ale nigdy żaden nie daje prawa do znęcania się nad Dzieckiem! Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy słyszę co rusz o takich przypadkach. Nie zawsze oprawcą jest "matka". (Tak, celowo ubrałam to słowo w cudzysłów, bo waham się, czy taką kobietę powinno się nazywać matką. Chyba tylko w tym znaczeniu, że urodziła Dziecko...) Oprawcą często bywa partner "matki", ale niejednokrotnie dzieje się to na Jej oczach, a Ona nie robi nic, by go powstrzymać... A przecież każda matka powinna chronić swojego Maluszka przed całym złem tego świata, przed krzywdą i niebezpieczeństwem. Bo kto, jeśli nie mama? :(

Nie potrafię zrozumieć, naprawdę nie potrafię, jak kobieta może wybierać partnera, który się nad Nią znęca i każe Jej porzucić Maleństwo, zamiast wybrać to właśnie Maleństwo.

Czy nam jako ludziom można aż tak bardzo zrobić pranie mózgu, że zapominamy zupełnie o tym, co naprawdę jest ważne? Nie umiemy wziąć odpowiedzialności za własne czyny, nie potrafimy ponosić konsekwencji swojego postępowania. Dlaczego więc obarczamy tym te Maleńkie Istotki, które niczemu nie są winne? One tylko chciałyby żyć... I być zdrowe. A raz odebranego trwale zdrowia nikt już nigdy nie zdoła Im zwrócić, za żadnego skarby tego świata... :(

Zostają okaleczone, porzucone... "Popsute Dzieci", jak to zostało ujęte w artykule. One także, jak każde Dziecko, a może nawet bardziej, potrzebują miłości i opieki. Czemu są uważane za gorsze, jak wybrakowany towar sklepowy? :( bo ktoś kiedyś Ich nie pokochał, nie zadbał o Nie i skazał Je na kalectwo, na samotność, na odrzucenie... :(

Łza się w oku kręci.. Co ja mówię.. Morze łez... :(

Czytam i przeżywam, nie umiem zrozumieć, nie potrafię zaakceptować. I chyba nawet się nie staram, bo jest to dla mnie niemożliwe do zrobienia... Nie dla mnie, jako matki! Nie dla mnie, jako człowieka!


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F4.bp.blogspot.com%2F-DNEvz1U0vzA%2FVQ1ohkSd_SI%2FAAAAAAAAA5M%2FVGmzYrIIlH8%2Fs1600%2Ffotolia_33714001_subscription_xl.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Frecallhealing.blogspot.com%2F2015_03_01_archive.html&docid=q0JeU9Ddt7OTfM&tbnid=BRTxLmJO32FIFM%3A&w=545&h=409&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjx5ceK1PXPAhVG3SwKHQsfDFcQMwhYKC8wLw&iact=mrc&uact=8