Zastanawiam się, czy udało Wam się powstrzymać przed wybuchem śmiechu po przeczytaniu tytułu tego posta :) dzisiaj postawiłam na ironię, albo wręcz na czarny humor ;) bo przyznam szczerze, że nie znam chyba ani jednego małżeństwa, któremu nie przeszkadzałoby mieszkanie z rodzicami po ślubie. No way! :)
Kiedyś, kiedyś, niby nie tak dawno, ale jakby całe wieki temu, wydawało mi się, że dobre relacje z rodzicami czy teściami po ślubie, to kwestia dogadania i starań wszystkich zainteresowanych. Ale po ponad dwóch latach małżeństwa spadłam z obłoku na ziemię, zderzając się boleśnie z rzeczywistością.. O sielance nie ma mowy. Mieszkamy z moimi rodzicami, których przecież znam od tylu lat. Są naprawdę fajnymi ludźmi i jestem Im bardzo wdzięczna za to, że dzięki Nim mamy gdzie mieszkać :) Wiedziałam dobrze, jak wygląda mieszkanie z Nimi pod jednym dachem. Sądziłam, że po ślubie nie będzie gorzej, no bo niby czemu miałoby być? Przecież zasady dalej będą mieć te same, domowe obowiązki też się nie zmienią. A jednak...
Rodzice zawsze lubili mojego M. Ale gdy w domu pojawia się nowy członek rodziny, prędzej czy później chyba musi dojść do zgrzytów, mniejszych lub większych. Bo każde z Nich ma swoje przyzwyczajenia.
Mąż rzadko jest w domu, a gdy już jest, chciałby pobyć ze mną i Malutką, zwyczajnie odsapnąć. Ale wtedy okazuje się, że tata zawsze ma coś do roboty, bo jest typem człowieka, który nie wie, co to bezczynne siedzenie. I Mąż idzie pomagać.. Wraca wieczorem, a następnego dnia znowu wyjeżdża... Na dodatek nie czuje się doceniany za swoją pomoc... Ale pomaga, bo wie, że trzeba, tak jest wychowany.
Nie ukrywam, że i mi ciężko jest się czasami dogadać z rodzicami...
Mam prawo żyć swoim życiem, mieć pewną swobodę i niezależność od rodziców. Zwłaszcza, gdy dostosowuję się do zasad, jakie w ich domu panują...
To samo tyczy się teściów. Głupio jest mi niekiedy się odezwać, przeciwstawić. Zakomunikować, że to jest moje życie i nie mogą ciągle się wtrącać. Wolę co nieco przemilczeć, bo nie chcę nieprzyjemności, nie chcę każdego dnia w kłótni i nieporozumieniach. Gryzę się w język co najmniej kilka razy dziennie. Wolę pójść do swojego pokoju, przeczekać... Też to znacie?
To wszystko sprawia, że niekiedy czuję się, jakbym była między młotem a kowadłem. Między rodzicami, a Mężem... Na dłuższą metę nie da się tak żyć. Ale zaciskamy zęby, bo chcielibyśmy kiedyś mieć swój własny dom. Tylko pytanie, czy warto? Nie wiem... ;)
Plus jest taki, że gdy M. nie ma, to ja nie jestem ze wszystkim sama, mogę też liczyć na jakąkolwiek, choćby niewielką, pomoc przy Małej i ratunek w kryzysowych sytuacjach :) no i mam się do kogo odezwać..
Póki co trenuję swoją cierpliwość, nie tylko przy Córeczce, ale i w stosunkach z rodzicami czy teściami :) bo te po ślubie naprawdę potrafią się zmienić. A może zmienia się po prostu nasze spojrzenie na relację my-rodzice?
Wszystkim będącym w podobnej sytuacji życzę dużo wytrwałości ;) na pewno się przyda! A jeśli jest kiepsko, to może jednak lepiej poszukać możliwości, by zamieszkać osobno. Bo dla małżeństwa, zwłaszcza młodego, jest to bardzo ważne ;) a wtedy i stosunki z rodzicami się poprawią ;)
Na odległość może zatęsknią ;)
Zdjęcie dzięki;
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fi.wpimg.pl%2F1000x0%2Fi.abczdrowie.pl.sds.o2.pl%2FimageCache%2Fgallery%2F2014%2F12%2F03%2Fshutterstock-74106664_57ed-x0y0xx999yy707.jpg&imgrefurl=https%3A%2F%2Fportal.abczdrowie.pl%2Fco-robic-gdy-nienawidzisz-swoich-tesciow&docid=wO9wXVdmyygt_M&tbnid=8tAUHPx-oAq7uM%3A&w=999&h=707&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiE7Py2-vvPAhXFCiwKHeVTBpMQMwhwKEswSw&iact=mrc&uact=8
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz