poniedziałek, 31 października 2016

Warto uczyć się na błędach. Zwłaszcza na swoich...





















Oczywiście najlepiej byłoby, gdybyśmy uczyli się na błędach innych ludzi i wyciągali z nich wnioski dla siebie na przyszłość. Ale człowiek to takie stworzenie, które widząc błędy innych, myśli sobie przekornie, że jego to nie dotyczy, jemu się to nie przytrafi, a jeśli jednak- to zrobi to inaczej, lepiej. Bla bla bla.. Tacy już jesteśmy pewni siebie, że wydaje nam się, iż jesteśmy panami wszechświata i żadnego błędu nie popełnimy. Dobrze nam się mówi, gdy nas samych to nie spotyka. No w końcu błędy innych to nie nasz problem... A my przecież jesteśmy tak idealnie doskonali, że nam nigdy by się to nie zdarzyło.

Aż tu nagle ciach... Przytrafia się i nam. I niby tacy jesteśmy mądrzy, wręcz wszechwiedzący, a okazuje się, że i my popełniliśmy błąd. Umieliśmy oceniać innych, mądrzyć się, że my będąc na ich miejscu postąpilibyśmy tak, jak należy. I zamiast wyciągnąć wnioski z tego, na czym powinęła się noga innym, zanim na tym samym powinie się i nam, to my nie robimy kompletnie nic. A później popełniamy błąd, którego może udałoby się uniknąć..

No cóż, w takim przypadku przydałoby się chociaż uniżenie wobec własnej niedoskonałości i zapamiętanie tego błędu, tak ku przestrodze, na przyszłość...

Ale czy potrafimy?

Jak często okazuje się, że weszliśmy znowu do tej samej rzeki, i znowu nie umiemy z niej wyjść jak należy, choć na własnej skórze odczuliśmy, jak to jest popełnić błąd? Jak wiele razy musimy postąpić źle, żeby w końcu postąpić dobrze? I czy umiemy, choćby sami  przed sobą, przyznać się, że popełniliśmy błąd?

To jest chyba najtrudniejsze. Szczerość wobec samego siebie... Bo o wiele prościej jest coś sobie wmawiać, wierzyć w to, w co łatwiej, wygodniej... Tak, mam świadomość, że tacy jesteśmy, ja czasami też.

Niekiedy musimy sami się "sparzyć", żeby móc się nauczyć, jakich błędów więcej nie popełniać. I przyjąć z pokorą fakt, że i nam może się powinąć noga.. Przecież jesteśmy tylko ludźmi...

Jacek Walkiewicz powiedział: "Człowiek uczy się na błędach wtedy, kiedy wie, że je popełnia."

No właśnie... Tylko mając świadomość własnej niedoskonałości można dostrzec, że każdy popełnia błędy. Ja, Ty, On i Ona też. Nie ma ideałów, choć niektórzy chcą za takich uchodzić...


























Bardzo mi się spodobało to, co zostało napisane na obrazku powyżej ;)

Wierzę, że najmniej boli wyciąganie wniosków z cudzych błędów, zamiast czekanie, aż przytrafią się nam :)

Zgadzacie się ze mną? ;) to kciuk w górę :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fbi.gazeta.pl%2Fim%2F03%2F77%2F13%2Fz20411651Q%2CCala-Polska-uczy-sie-na-bledach.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwww.wysokieobcasy.pl%2Fwysokie-obcasy%2F1%2C80530%2C20426740%2Ccala-polska-uczy-sie-na-bledach-kawka-na-kredyt.html&docid=G4E6i8uLiWpi6M&tbnid=66Nmef0V1JylUM%3A&w=620&h=494&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiNw9Ll5ITQAhXMkiwKHYARDrcQMwhkKDswOw&iact=mrc&uact=8

https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fimg.zszywka.pl%2F1%2F0612%2Fthb_5735%2Fuczyc-sie-na-bledach-.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fzszywka.pl%2Fp%2Fpiekne-wyznanie-milosci-20037457.html&docid=t897VDPlv3tBBM&tbnid=vFXvUn0pQfpu1M%3A&w=221&h=221&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiNw9Ll5ITQAhXMkiwKHYARDrcQMwh8KFMwUw&iact=mrc&uact=8


piątek, 28 października 2016

Nie ma to jak mieszkanie z rodzicami po ślubie



















Zastanawiam się, czy udało Wam się powstrzymać przed wybuchem śmiechu po przeczytaniu tytułu tego posta :) dzisiaj postawiłam na ironię, albo wręcz na czarny humor ;) bo przyznam szczerze, że nie znam chyba ani jednego małżeństwa, któremu nie przeszkadzałoby mieszkanie z rodzicami po ślubie. No way! :)

Kiedyś, kiedyś, niby nie tak dawno, ale jakby całe wieki temu, wydawało mi się, że dobre relacje z rodzicami czy teściami po ślubie, to kwestia dogadania i starań wszystkich zainteresowanych. Ale po ponad dwóch latach małżeństwa spadłam z obłoku na ziemię, zderzając się boleśnie z rzeczywistością.. O sielance nie ma mowy. Mieszkamy z moimi rodzicami, których przecież znam od tylu lat. Są naprawdę fajnymi ludźmi i jestem Im bardzo wdzięczna za to, że dzięki Nim mamy gdzie mieszkać :) Wiedziałam dobrze, jak wygląda mieszkanie z Nimi pod jednym dachem. Sądziłam, że po ślubie nie będzie gorzej, no bo niby czemu miałoby być? Przecież zasady dalej będą mieć te same, domowe obowiązki też się nie zmienią. A jednak...

Rodzice zawsze lubili mojego M. Ale gdy w domu pojawia się nowy członek rodziny, prędzej czy później chyba musi dojść do zgrzytów, mniejszych lub większych. Bo każde z Nich ma swoje przyzwyczajenia.

Mąż rzadko jest w domu, a gdy już jest, chciałby pobyć ze mną i Malutką, zwyczajnie odsapnąć. Ale wtedy okazuje się, że tata zawsze ma coś do roboty, bo jest typem człowieka, który nie wie, co to bezczynne siedzenie. I Mąż idzie pomagać.. Wraca wieczorem, a następnego dnia znowu wyjeżdża... Na dodatek nie czuje się doceniany za swoją pomoc... Ale pomaga, bo wie, że trzeba, tak jest wychowany.

Nie ukrywam, że i mi ciężko jest się czasami dogadać z rodzicami...

Mam prawo żyć swoim życiem, mieć pewną swobodę i niezależność od rodziców. Zwłaszcza, gdy dostosowuję się do zasad, jakie w ich domu panują...

To samo tyczy się teściów. Głupio jest mi niekiedy się odezwać, przeciwstawić. Zakomunikować, że to jest moje życie i nie mogą ciągle się wtrącać. Wolę co nieco przemilczeć, bo nie chcę nieprzyjemności, nie chcę każdego dnia w kłótni i nieporozumieniach. Gryzę się w język co najmniej kilka razy dziennie. Wolę pójść do swojego pokoju, przeczekać... Też to znacie?

To wszystko sprawia, że niekiedy czuję się, jakbym była między młotem a kowadłem. Między rodzicami, a Mężem... Na dłuższą metę nie da się tak żyć. Ale zaciskamy zęby, bo chcielibyśmy kiedyś mieć swój własny dom. Tylko pytanie, czy warto? Nie wiem... ;)

Plus jest taki, że gdy M. nie ma, to ja nie jestem ze wszystkim sama, mogę też liczyć na jakąkolwiek, choćby niewielką, pomoc przy Małej i ratunek w kryzysowych sytuacjach :) no i mam się do kogo odezwać..

Póki co trenuję swoją cierpliwość, nie tylko przy Córeczce, ale i w stosunkach z rodzicami czy teściami :) bo te po ślubie naprawdę potrafią się zmienić. A może zmienia się po prostu nasze spojrzenie na relację my-rodzice?

Wszystkim będącym w podobnej sytuacji życzę dużo wytrwałości ;) na pewno się przyda! A jeśli jest kiepsko, to może jednak lepiej poszukać możliwości, by zamieszkać osobno. Bo dla małżeństwa, zwłaszcza młodego, jest to bardzo ważne ;) a wtedy i stosunki z rodzicami się poprawią ;)

Na odległość może zatęsknią ;)


Zdjęcie dzięki;
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fi.wpimg.pl%2F1000x0%2Fi.abczdrowie.pl.sds.o2.pl%2FimageCache%2Fgallery%2F2014%2F12%2F03%2Fshutterstock-74106664_57ed-x0y0xx999yy707.jpg&imgrefurl=https%3A%2F%2Fportal.abczdrowie.pl%2Fco-robic-gdy-nienawidzisz-swoich-tesciow&docid=wO9wXVdmyygt_M&tbnid=8tAUHPx-oAq7uM%3A&w=999&h=707&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiE7Py2-vvPAhXFCiwKHeVTBpMQMwhwKEswSw&iact=mrc&uact=8




czwartek, 27 października 2016

Kocham, więc ufam


















Nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Nie ma opcji. Jest to dla mnie tak oczywiste jak to, że- o ile wcześniej nie nastąpi koniec świata- jutro będzie piątek albo jak to, że 2+2=4 :) wiem, wiem, matematykę na tym poziomie opanowałam do perfekcji ;)

A tak poważnie...

Mój Mąż jest w domu gościem- dosłownie. Z racji tego, jaką ma pracę, jest ciągle w trasie. Pamiętam, jak na początku, gdy zaczęliśmy się spotykać, zdarzało mi się słyszeć gdzieś za plecami stereotypowe hasełka typu: "Facet ma swoje potrzeby, zwłaszcza młody, i skoro bywa tak rzadko w domu, to gdzie indziej będzie szukał przygód." I wiele innych, podobnych. Nawet nie wiecie, jak mnie to wkurzało. Nienawidzę, po prostu nie toleruję (!) wkładania wszystkich do jednego worka. Nie można mierzyć każdego tą samą miarą. Fakt, że znajomy znajomego siostry ciotecznej brata kolegi nie umiał dochować wierności, nie oznacza, że w każdym podobnym przypadku inni faceci zachowają się tak samo.

Nigdy nie miałam podobnych obaw. Wręcz oczywistością było dla mnie, że jeżeli mamy być razem, to muszę zaakceptować Jego pracę i wszystko, co się z Nią wiąże. Bez zaufania ani rusz. Zarówno w związku "na odległość", jak i w każdym innym.

Ktoś może sobie pomyśleć, że jestem naiwna, że ślepo wierzę w wierność mojego Męża wobec mnie, podczas gdy tak naprawdę nie mogę mieć co do tego stuprocentowej pewności. Macie rację, za rękę Go nie prowadzę. Ale wiecie co? Przez te kilka lat bycia razem, ani raz przez myśl mi nie przeszło, żeby mieć wątpliwości co do Jego wierności. Serio, ani raz! Nigdy nie dał mi do tego podstaw. A ja nie jestem typem zazdrośnicy- podejrzewam, że ten związek by nie wypalił, gdybym Nią była ;)

Wszystko opiera się na zaufaniu. I na miłości. Kocham Go, więc nie wyobrażam sobie, żeby nie szło to w parze ze wzajemnym zaufaniem.

Wyobraźcie sobie, co by było, gdybym wraz z każdym Jego wyjazdem w trasę, robiła Mu sceny zazdrości... Domyślam się, co by było. Awantury, rzucanie talerzami albo czymkolwiek, co akurat byłoby pod ręką ;) a tak serio.. Szybki koniec tego małżeństwa, bo takiej atmosfery i wzajemnych bezpodstawnych pretensji nie przetrwałby żaden związek.

Wiem jednak, że nie umiałabym zaufać drugi raz, nie w tak istotnej kwestii...

Warto zaufać, zwłaszcza tej najważniejszej, ukochanej osobie. Ale trzeba też pamiętać, że będąc osobą, która jest obdarzona takim zaufaniem, trzeba zrobić wszystko, bo tego zaufania nigdy nie stracić. Bo raz stracone czy narażone na szwank, może już nigdy nie dać się odbudować... A wtedy może być za późno...

Czy warto ryzykować? Nie sądzę...


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=zaufanie+w+zwi%C4%85zku&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&sqi=2&ved=0ahUKEwiX2dfvm_vPAhXTKywKHa-CBRMQ_AUIBigB#imgdii=XICbJgr3RdWJhM%3A%3BXICbJgr3RdWJhM%3A%3B_uQNJJrvD3ZnWM%3A&imgrc=XICbJgr3RdWJhM%3A



środa, 26 października 2016

Umiem przepraszać, bo wiem, że także popełniam błędy i nie zawsze mam rację

















I tego samego oczekuję od drugiej strony. Umiejętności przyznania się do błędu, i- kiedy trzeba- schowania przysłowiowej dumy do kieszeni. Umiejętności przepraszania, gdy zajdzie taka potrzeba. Bo szczere "przepraszam" może zdziałać więcej, niż nam się niekiedy wydaje... 

A małżeństwo to sztuka kompromisów, o tym zdążyłam się już przekonać. Ktoś musi być "mądrzejszy" :) wszystko po to, aby było dobrze. Dla nas.. Dla naszych Pociech :)

Ale nie chodzi tylko o relacje małżeńskie. Każdego dnia mamy kontakt z wieloma ludźmi i nie zawsze jest łatwo, miło i przyjemnie...

Przykrych chwil jest mnóstwo, tak samo jak przykrych słów, wypowiadanych zarówno przez innych, jak i padających z naszych ust. Wiem, jak trudno jest przyznać się do błędu.. Do tego, że powiedzieliśmy za dużo, czasem bez zastanowienia, niekiedy w złości, w emocjach. Ale czy to nas usprawiedliwia? Czy emocjami można usprawiedliwić każdą łzę, która spłynęła po czyimś policzku w wyniku tego, co powiedzieliśmy? I bynajmniej nie łzy szczęścia mam tutaj na myśli, niestety...

Najgorsze jest upieranie się przy swoim, bezsensowny upór, który do niczego dobrego nie prowadzi. Milczenie nie jest rozwiązaniem, no bo jak długo można milczeć? Dzień, dwa, tydzień, miesiąc, rok? A może dłużej? A życie w tym czasie ucieka nam przez palce, gna jak szalone do przodu, bez opamiętania. Tracimy coś, czego już nigdy nie nadrobimy. I to wszystko w imię czego? W imię urażonej dumy?

Czy warto? Sami sobie odpowiedzmy na to pytanie :)

Warto przeprosić, naprawdę warto :) nie jest aż tak trudno, uwierzcie ;)

I tak na koniec..
Przypomniało mi się coś, co kiedyś usłyszałam.. Mianowicie to, że w każdym małżeństwie kłótnie się zdarzają. Ważne jest jednak to, by nigdy nie kłaść się spać w niezgodzie... Święte słowa, nieprawdaż? :)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/search?q=przeprosiny&biw=1366&bih=638&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwjor7XTjfjPAhWKjSwKHVCXAdEQ_AUIBigB#imgdii=A88JFNbphbNYgM%3A%3BA88JFNbphbNYgM%3A%3B6jpTfBBjumwSSM%3A&imgrc=A88JFNbphbNYgM%3A



wtorek, 25 października 2016

Serce matki podpowiada mi, że Dziecka nie da się tak po prostu nie kochać...




















Skąd taki temat? Otóż kilka dni temu, całkiem przypadkiem, trafiłam w Internecie na artykuł z 2014 roku Poczęte narodzone. Drugi nagłówek brzmi: "Dzieci, dla których zabrakło miłości." I nie mogę przestać myśleć o tym, o czym w nim przeczytałam...

Zaczęłam się zastanawiać, czy można nie umieć pokochać Maleństwa, które nosiło się pod swoim sercem przez kilka miesięcy, czuło Jego ruchy... Jako matka nie umiem sobie takiej możliwości w ogóle wyobrazić.

Nie mogę zrozumieć, jak można w ciąży pić alkohol, za nic mając to, jak bardzo jest to szkodliwe dla Dziecka. Okaleczamy Je tym na całe życie, jeszcze zanim przyjdzie na świat, zakładając, że w ogóle dane Mu będzie żyć... :(

Jak można bić Maluszka, który jest kompletnie bezbronny i tak bardzo ufny w stosunku do ludzi? Bo płakał, jak każde Dzieciątko... Bo może był głodny lub chciało Mu się pić, może bolał Go brzuszek, może domagał się w ten sposób zmiany pieluszki, a może był chory lub miał gorszy dzień, albo grymasił.. A może po prostu potrzebował przytulenia... :( Powodów płaczu mogło być mnóstwo, ale nigdy żaden nie daje prawa do znęcania się nad Dzieckiem! Nóż mi się w kieszeni otwiera, gdy słyszę co rusz o takich przypadkach. Nie zawsze oprawcą jest "matka". (Tak, celowo ubrałam to słowo w cudzysłów, bo waham się, czy taką kobietę powinno się nazywać matką. Chyba tylko w tym znaczeniu, że urodziła Dziecko...) Oprawcą często bywa partner "matki", ale niejednokrotnie dzieje się to na Jej oczach, a Ona nie robi nic, by go powstrzymać... A przecież każda matka powinna chronić swojego Maluszka przed całym złem tego świata, przed krzywdą i niebezpieczeństwem. Bo kto, jeśli nie mama? :(

Nie potrafię zrozumieć, naprawdę nie potrafię, jak kobieta może wybierać partnera, który się nad Nią znęca i każe Jej porzucić Maleństwo, zamiast wybrać to właśnie Maleństwo.

Czy nam jako ludziom można aż tak bardzo zrobić pranie mózgu, że zapominamy zupełnie o tym, co naprawdę jest ważne? Nie umiemy wziąć odpowiedzialności za własne czyny, nie potrafimy ponosić konsekwencji swojego postępowania. Dlaczego więc obarczamy tym te Maleńkie Istotki, które niczemu nie są winne? One tylko chciałyby żyć... I być zdrowe. A raz odebranego trwale zdrowia nikt już nigdy nie zdoła Im zwrócić, za żadnego skarby tego świata... :(

Zostają okaleczone, porzucone... "Popsute Dzieci", jak to zostało ujęte w artykule. One także, jak każde Dziecko, a może nawet bardziej, potrzebują miłości i opieki. Czemu są uważane za gorsze, jak wybrakowany towar sklepowy? :( bo ktoś kiedyś Ich nie pokochał, nie zadbał o Nie i skazał Je na kalectwo, na samotność, na odrzucenie... :(

Łza się w oku kręci.. Co ja mówię.. Morze łez... :(

Czytam i przeżywam, nie umiem zrozumieć, nie potrafię zaakceptować. I chyba nawet się nie staram, bo jest to dla mnie niemożliwe do zrobienia... Nie dla mnie, jako matki! Nie dla mnie, jako człowieka!


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F4.bp.blogspot.com%2F-DNEvz1U0vzA%2FVQ1ohkSd_SI%2FAAAAAAAAA5M%2FVGmzYrIIlH8%2Fs1600%2Ffotolia_33714001_subscription_xl.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Frecallhealing.blogspot.com%2F2015_03_01_archive.html&docid=q0JeU9Ddt7OTfM&tbnid=BRTxLmJO32FIFM%3A&w=545&h=409&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjx5ceK1PXPAhVG3SwKHQsfDFcQMwhYKC8wLw&iact=mrc&uact=8




poniedziałek, 24 października 2016

Kryzysowe, niespodziewane sytuacje pokazują, na kogo możemy liczyć














Nie było mnie tutaj przez tydzień. Tak, wiem. Może komuś przeszło przez myśl, że nie chciało mi się uruchomić laptopa, albo że brakło mi pomysłów na kolejny post. Albo że pewnie już mi się znudziło to całe blogowanie. No tak, bardzo możliwe.

Otóż nie. Powód jest inny. Niestety byłyśmy z Córeczką zmuszone na tydzień zamienić ukochany dom na szpital :( Infekcja dróg moczowych :( Malutka się rozchorowała i to do tego stopnia, że nie dało się uciec przed szpitalem. Tydzień, długi tydzień... Od soboty do piątku. Ale dopiero dziś "nadaję się" do pisania ;)

Zmęczenie fizyczne? Owszem. Spanie na kołdrze na podłodze, później na pożyczonym materacu. Choć ciężko było to nazwać spaniem. Raczej była to próba zmrużenia oczu, choć na chwilę. Szpitalne jedzenie, na które ja nie mogłam patrzeć (a które mogłam jeść tylko wtedy, gdy Malutka nie zjadła swojej porcji), ale najgorsze było dla Małej, ponieważ z racji, że nie lubi mleka, dostawała posiłki takie, jak dorosła osoba. I oczywiście nie chciała tego jeść. Więc organizacja dowozu jedzenia z domu dla Niej. Zakaz wychodzenia z sali na korytarz, żeby ograniczyć do minimum ryzyko zarażenia się jakimś dziadostwem od innych Dzieciaczków. Trudno wytłumaczyć takiemu Maleństwu, dlaczego musi siedzieć przez tydzień zamknięte w jednym malutkim pokoiku. Co ja mówię? Przecież to w ogóle nie jest możliwe! Dobrze, że nie musieliśmy dzielić sali z innymi Maluchami... Dla wszystkich byłoby to mocno uciążliwe.

Ale nigdy bym nie pomyślała, że tak bardzo wykończy mnie to psychicznie. Widzieć, jak bezbronne Dzieciątko cierpi, jak się męczy... Jak się boi, gdy tylko pielęgniarka do Niej podchodzi, by kolejny raz założyć nowy wenflon, podpiąć kroplówkę, zmienić opatrunek czy podać antybiotyk. Ile się Biedactwo opłakało, a ja przy Niej z tej bezsilności, to tylko my obie wiemy... :( słyszeć ciągły płacz innych Maluszków. Wszystkie takie bezbronne, maleńkie, cierpiące... :(

Czasami miałam ochotę jedynie usiąść gdzieś w kąciku i wyjść dopiero, gdy będzie po wszystkim... :( wiem, egoistyczne myślenie. Ale tak właśnie chciałam zrobić.

Cieszę się, że miałam wtedy przy sobie ludzi, na których mogłam liczyć i bez pomocy których nie wiem, jak dałabym radę... Nie dałabym rady, wiem to. Dzięki Nim po którejś z kolei nieprzespanej nocy, gdy ledwo stałam na nogach, mogłam choć na cenną chwilkę się położyć, odpocząć. Dzięki Nim w ogóle coś jadłam, mogłam się ogarnąć, chwilkę odsapnąć wiedząc, że moje Serduszko Malutkie jest w dobrych rękach. I mogłam się wygadać, żeby nie zwariować z nerwów i niepokoju.
Dziękuję! :) również za każde dobre słowo, słowo pociechy i otuchy :)

Dopiero w takich sytuacjach człowiek docenia, jak fajny jest każdy nudny dzień w domu.. :)

A tak na marginesie... zdołałam się przekonać, że- jak to kiedyś powiedziała moja Przyjaciółka- głupi ludzie mają zawsze głupie argumenty...

Córeczka ma się już dobrze, choć od wczoraj widzę, że przyplątało się przeziębienie :( ale walczymy z tym od razu, więc jestem dobrej myśli :)

Postaram się już być na bieżąco :) niech zdrowie nam dopisuje! ;)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fs.babyonline.pl%2Fi%2Fchore-dziecko-w-szpitalu-ARTICLE_MAIN-53920.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fbabyonline.pl%2Fszpital-czy-przychodnia-brakuje-pediatrow%2Caktualnosci-artykul%2C18611%2Cr1p1.html&docid=aO_I8nPPFfnHKM&tbnid=Zc9omi7nGV877M%3A&w=620&h=300&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwi72ID2kvPPAhUlJJoKHQQHDwEQMwiEAShPME8&iact=mrc&uact=8



piątek, 14 października 2016

To, co mówisz za moimi plecami, także dociera do moich uszu!




















Kiedyś przeczytałam zdanie, które chyba na zawsze zostanie w mojej głowie. "Lepiej uderzać szczerością, niż boleśnie dotykać słowem." Niewątpliwie coś w tym jest, choć ja wyraz "słowem" zamieniłabym na "kłamstwem".

Jak bardzo można kogoś zranić, mówiąc za jego plecami nieprawdziwe, oczerniające, sprawiające ból informacje? Bardzo łatwo jest zmieszać człowieka z błotem, obedrzeć go z godności i dobrego imienia. Ale tylko osoby, których to dotknęło wiedzą, jak trudno jest się z tego wszystkiego oczyścić. Szkoda, że niektórzy odważają się mówić nieprawdę i szkalować innych, ale nie mają na tyle odwagi, aby przyznać, że zrobili świństwo i kogoś swoimi słowami skrzywdzili.

Wielokrotnie, gdy i mi zdarzało się być obmawianą, rozmawiając o tym z Mężem mówiłam Mu, że w życiu należy ważyć każde wypowiedziane słowo, bo żadnego z nich już nigdy nie będzie nam dane cofnąć. A słowa, te będące kłamstwem i te, które nas krzywdzą, sprawiają, że niekiedy cierpimy bardziej, niż gdyby zraniono nas w sensie dosłownym, cieleśnie.

Każdy człowiek ma swoją godność i zasługuje na szacunek. Każdy! To, że w jakiś sposób czujemy się lepsi od innych nie daje nam żadnego prawa do obrażania ich.
Wiem, jakie to przykre, gdy niekiedy bardziej lub mniej bliskie mi osoby, mimo moich olbrzymich starań, ciągle coś do mnie mają. Stwarzają problemy jakby z nudów. Jakby nie mieli własnego życia i swoich spraw. I mam wrażenie, że nawet gdybym na rzęsach stanęła, to i tak nie byłoby wystarczająco dobrze... Gdy mówię- jest źle, bo zawsze wyłapią coś, co im nie będzie odpowiadać, Gdy milczę- też jest źle, a teoria brzmi: "znowu obrażona".

Niektórzy nie zdają sobie z tego sprawy, ale ja i inni także, słyszymy, co mówi się o nas bez nas. Dlatego warto ważyć słowa, a niektóre z nich może nigdy nie powinny paść z naszych ust. Czasami tak właśnie byłoby lepiej :)

Co możemy zrobić? Pozostaje nam tylko wziąć kilka głębokich wdechów i z dumnie podniesioną głową żyć tak, jak do tej pory i być sobą :) bo najgorsze, co możemy zrobić, to starać się dostosować i przypodobać ludziom, dla których nigdy nie będziemy wystarczająco dobrzy...

Każdy z nas jest wartościowy! A plotka żyje swoim życiem, ale tylko przez jakiś czas. Niebawem znajdzie się inny "obiekt ludzkiego zainteresowania", a my staniemy się "nudni" i nie będzie czego o nas opowiadać, zwłaszcza gdy nauczymy się na to nie reagować :)

Nie warto przejmować się zdaniem ludzi, którzy nie umieją powiedzieć nam prosto w twarz tego, co mają do powiedzenia. Serio, nie warto :)


Zdjęcia dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F1.bp.blogspot.com%2F-7y4Vkv4TGbY%2FVYBXD2gyQtI%2FAAAAAAAAAHo%2FYDMtHYxHna8%2Fs1600%2Fobgadywanie.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwszystkoowszystkimdlakazdego.blogspot.com%2F2015%2F06%2Fobgadywanie-jak-sobie-z-tym-radzic.html&docid=cy1vUZ1n6rxqpM&tbnid=sEgLJnko1hcVUM%3A&w=600&h=450&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwiEkdXmhNvPAhWEvhQKHVImCNsQMwhVKDEwMQ&iact=mrc&uact=8



środa, 12 października 2016

Pierwsze kroki naszej Pociechy


















Doczekaliśmy się! :)

Córeczka ma już co prawda skończone 14 miesięcy, ale dopiero teraz możemy się cieszyć Jej samodzielnymi krokami. Zaczęła chodzić, gdy miała 11 miesięcy, ale wystarczyło kilka niewinnych zachwiań i delikatnych upadków na pupkę, żeby zniechęcić się do chodzenia na długie 3 miesiące. I na nic zdawały się wszelkie nasze próby zachęcenia Jej do samodzielnego chodzenia. Szybko zrozumieliśmy, że nie warto Jej na to "namawiać", zamiast tego trzeba Jej dać czas i cierpliwie czekać na moment, aż będzie gotowa :)

Dzieciątka zaczynają chodzić w różnym wieku i nie należy wpadać w panikę słysząc, że Dziecko znajomej chodziło mając 10 miesięcy, a nasza Pociecha ma kilka miesięcy więcej i nadal nie chodzi samodzielnie. Na wszystko przyjdzie czas, każde Maleństwo rozwija się po swojemu i do każdego z Nich trzeba mieć indywidualne podejście. Jedno jest pewne- zacznie chodzić, gdy będzie na to gotowe :) moja Mała nie umiała raczkować, tylko od razu zaczynała chodzić. I później, gdy przestała, nauczyła się raczkować i idąc za rączkę- siadać. Bo wcześniej tego nie umiała, a jest to bardzo potrzebne, gdy Dziecko zaczyna samodzielnie chodzić, bo wie, że upadając, upada na pupkę i to amortyzuje upadek :)

Spotkałam się też z opiniami, że Dzieci później zaczynają chodzić samodzielnie, gdy wcześniej chodzą w chodziku. Moja Malutka chodziła w chodziku, bo dostała Go od Dziadków. Ja sama raczej bym go Jej nie kupiła, bo chciałam się przekonać, czy ta teoria jest prawdziwa. Tak więc nie wiem, czy chodzenie w chodziku odwlekło w czasie Jej samodzielne chodzenie, czy też nie :) zdania są co do tego podzielone ;)

Długo czekaliśmy, ale za to jaka teraz jest radość dla obu stron! ;) dla nas, bo obserwujemy każdy Jej krok jak urzeczeni i dla Małej, bo jest bardziej samodzielna i niezależna :) może wędrować po domu wszędzie, pomimo niektórych naszych sprzeciwów :) co oczywiście powoduje, że trzeba za Nią biegać i mieć oczy dosłownie dookoła głowy przez cały czas, gdy tylko nie śpi ;) i barierkę na schody trzeba było zamontować.

Może w końcu matczyne ręce trochę odpoczną od dźwigania tego "słodkiego ciężaru" ;) a i mój kręgosłup będzie Małej wdzięczny za tą nową umiejętność, tak czuję ;) póki co poszła sama do fotela, na którym leżało kilka zabawek i z nieskrywaną radością rzuca każdą z nich po kolei na podłogę, ciesząc się przy tym ogromnie! :) no cóż, mama będzie miała co sprzątać trzydziesty któryś raz tego dnia... Ale wtedy przypomnę sobie, jaką frajdę Jej to sprawiało i na pewno pójdzie mi to szybciej i sprzątnę z uśmiechem malującym się na zmęczonej nieco twarzy ;)

Tak. Właśnie takie codzienne drobnostki powinny sprawiać radość i dodawać kolorów wszelkim szarościom :) także tym, które rysują się za oknem.


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fwww.kobiecybialystok.pl%2Fwp-content%2Fuploads%2F2014%2F10%2Fpierwsze-kroki.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwww.kobiecybialystok.pl%2Fpierwsze-kroki-warsztaty-dla-rodzicow-dzieci-do-3-lat%2F&docid=Hy6edivc5XlO_M&tbnid=5IYIFdlQTJN4UM%3A&w=3456&h=2304&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjM95amwNXPAhUFVywKHdXmAGcQMwgqKAwwDA&iact=mrc&uact=8



wtorek, 11 października 2016

Im bardziej próbujemy być idealni w oczach innych, tym mniej idealni jesteśmy we własnych















Chyba nie ma na świecie osoby, która przynajmniej raz w życiu nie usłyszałaby od kogoś, że coś robi źle, choć stara się z całych sił, by być najlepszym. Ale czym innym jest konstruktywna krytyka, a czym innym tak zwana "szczerość do bólu"i co rusz wytykanie nam każdego błędu czy potknięcia. Ciągle staramy się dosięgnąć do wysoko postawionej nam przez innych poprzeczki, dorównać wyznaczonym przez świat standardom.

Prawda jest jednak taka, że im bardziej próbujemy być doskonali w każdym calu, tym bardziej dajemy się wciągnąć w błędne koło. Bo ludzie idealni nie istnieją. A kiedy my, pomimo wysiłków w dążeniu do bycia człowiekiem idealnym, uświadamiamy sobie, że nie jesteśmy w stanie tego osiągnąć, zaczynamy czuć się mniej wartościowi. Gorsi... Czasami nie warto dążyć do tego, żeby dostosować się do wymagań innych wobec nas, ponieważ oni sami nie są perfekcyjni. Właśnie dlatego nie mają żadnego prawa, żeby wymagać tego od nas.

Czy to, że nie potrafię być matką jak z perfekcyjnego poradnika, czyni mnie złą matką? Czy to, że nie umiem niczym jasnowidz przewidzieć wszystkich zachcianek, potrzeb, kaprysów czy humorów Męża, czyni mnie złą żoną? Czy to, że nie mam trzydaniowego obiadu i perfekcyjnie posprzątanego domu, czyni mnie złą panią domu? Czy to, że zaliczę jedną czy drugą "wtopę" w pracy, czyni mnie od razu złym pracownikiem? Czy to, że mam prawo do własnego zdania, do życia po swojemu i nie zawsze zgadzam się we wszystkim z rodzicami czy rodzeństwem, czyni mnie złą córką czy siostrą? Na pewno NIE!

Bądźmy sobą! Dla siebie, nie dla innych! Bo całego świata i tak nie uda nam się zadowolić, taka jest prawda. Jedynie nasi najbliżsi zasługują na to, żeby starać się być dla nich lepszymi, ale jednocześnie Oni nie będą nigdy wymagać od nas bycia idealnymi, bo kochają nas i akceptują takimi, jacy naprawdę jesteśmy :) ot taka mądrość życiowa. Proste, prawda? ;)


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F2.bp.blogspot.com%2F-SStD6n9YIUU%2FUXgYLHI9HuI%2FAAAAAAAAAIk%2Fx3zOpX0P4JQ%2Fs1600%2Ftumblr_mce3d7dnXG1rtwz8eo9_r2_500.gif&imgrefurl=http%3A%2F%2Fzycie-przyjazn-kosmetyki.blogspot.com%2F2013%2F04%2Fdlaczego-kazdy-chce-byc-idealny.html&docid=MdO9Lv3_5BOUEM&tbnid=TfIr2gD4hP7jLM%3A&w=500&h=258&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwi7iqai-dLPAhXJXSwKHRTaBP0QMwhEKBwwHA&iact=mrc&uact=8#h=258&w=500



czwartek, 6 października 2016

Każdy mężczyzna powinien angażować się w wychowywanie swojego dziecka


















Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której kobieta po urodzeniu Dzieciątka jest pozostawiona sama sobie, bo ojciec tegoż Maleństwa z różnych powodów wychodzi z założenia, że "kobieta jest od wychowywania Dzieci, a facet od zarabiania na dom". Jasna sprawa, że ktoś musi pracować na utrzymanie rodziny, ale to nie zwalnia szanownych Panów od udziału w wychowaniu i opiece nad Maleństwem. Przede wszystkim nie można podchodzić do tego jak do obowiązku, do którego ma się nastawienie typu przymus, a raczej jak do "wymagającej" przyjemności ;) bo przecież spędzanie czasu z naszymi malutkimi Skarbami to jedna z najprzyjemniejszych czynności w życiu, choć niełatwa niekiedy :) i pada się później na twarz, już ja coś na ten temat wiem! :D

Wyrozumiała kobieta potrafi zrozumieć, że mężczyzna po powrocie z pracy potrzebuje odpoczynku i chwili wytchnienia. Ale jednocześnie później to mężczyzna powinien wykazać się zrozumieniem wobec kobiety, która także nie miała luźnego dnia, nie dane Jej było tylko leżeć i pachnieć. Ona również potrzebuje tego, żeby ktoś choć na chwilkę zmienił Ją w opiece nad Maluszkiem :) Panowie, to dla nas bywa czasem większa przyjemność, niż kwiatek wręczony bez okazji ;)

Ojcowie powinni mieć udział w wychowaniu swojego Dziecka także po to, aby nigdy nie przyszło im do głowy powiedzieć do kobiety: "Dziecko jest tak rozpieszczone/źle wychowane przez Ciebie" albo "Po czym jesteś taka zmęczona? Przecież tylko zajmujesz się Dzieckiem, wielka mi robota!" lub "Dlaczego to czy to jest niezrobione, przecież siedzisz cały dzień w domu?!". Takie zachowanie byłoby jak najbardziej poniżej linii jakiejkolwiek krytyki. Bo jak już kiedyś pisałam, wychowywanie Dziecka ma tyle wspólnego z siedzeniem, co nic. Dlatego właśnie Panowie też powinni się zajmować Pociechami, żeby mieli pojęcie, jak ciężką pracę wykonują mamy każdego dnia (bez choćby dnia zasłużonego urlopu!) i żeby do tej naszej pracy mieli należyty szacunek ;) bo na niego niewątpliwie zasługujemy! ;)

Ale przede wszystkim nikt nie zastąpi Dziecku taty, nawet najlepsza mama. Wykorzystujmy ten czas, który możemy spędzić z naszymi Dziećmi, bo nim się obejrzymy, One dorosną i pójdą swoją drogą, a zmarnowanego czasu już nigdy nie będzie nam dane nadrobić, tego możemy być stuprocentowo pewni!

Nasze Pociechy potrzebują uwagi i czasu ze strony obojga rodziców, a nie tylko ze strony mamy ;) bo przecież Je kochamy i chcemy dla Nich wszystkiego, co najlepsze :) :*


Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fbi.gazeta.pl%2Fim%2Fb4%2Ff0%2Fd1%2Fz13758644Q%2COjciec-z-dzieckiem.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwyborcza.pl%2F1%2C76842%2C14010083%2CBez_urlopu_tylko_dla_ojcow_nie_bedzie_rownouprawnienia.html&docid=zT1XGG_tVJKgWM&tbnid=oc5DAWCBg94AkM%3A&w=620&h=414&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwi28LTO9sbPAhXKKCwKHWVDAIsQMwiFAShcMFw&iact=mrc&uact=8



poniedziałek, 3 października 2016

Ustawa antyaborcyjna- bądźmy świadomi!




Tak dużo się teraz o tym mówi, dlatego uważam, że warto zapoznać się z projektem ustawy. Bądźmy świadomi! Nie bądźmy obojętni. Przecież chodzi o nas i o największy Skarb, jakim jest Dzieciątko.


http://www.stopaborcji.pl/wp-content/uploads/2016/03/projekt_2016.pdf



Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2Fwww.cosmopolitan.pl%2Fu%2Fic%2FW1%2Fu%2Fa%2F16%2F04%2Faborcja_10.jpeg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fwww.cosmopolitan.pl%2Fw-twoim-swiecie%2F8680%2Fburza-wokol-projektu-zaostrzenia-ustawy-antyaborcyjnej&docid=UoaMYxz1lepW-M&tbnid=-psPJapsPPliKM%3A&w=660&h=370&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjbh7PX7r7PAhUI3iwKHabbCBEQMwghKAMwAw&iact=mrc&uact=8



Macierzyństwo uświadamia nam, gdzie leżą granice naszej cierpliwości




















Przekonuję się o tym każdego dnia :)

Kocham swoje Maleństwo całym sercem, ale czy to oznacza, że muszę być chodzącą oazą spokoju każdego dnia? Chyba raczej nie :) mission impossible, jak dla mnie ;) moja Mała uwielbia badać chyba wszystkie moje granice, włącznie z granicą wytrzymałości fizycznej i granicą cierpliwości.. No po prostu jakby mi ktoś przed urodzeniem Dziecka powiedział, że moja cierpliwość będzie wystawiana codziennie na próbę do tego stopnia, to chyba bym nie uwierzyła. Już bliżej mi było do oazy spokoju, niż do człowieka o niewielkiej cierpliwości.

A tymczasem okazuje się, że schemat liczenia do 10, żeby się uspokoić, powtarzam każdego dnia chyba ze sto razy! :D bo Mała nie chce jeść, nie chce dać się przewinąć, nie chce zasnąć. Albo dlatego, że marudzi, że ma kaprys, że musi być noszona cały czas na rękach i broń Boże, żebym choć na chwilę chciała dać rękom odpocząć ;) bo kolejny raz wylała na mnie zupkę, bo włączyła szósty bieg i zdążyła gdzieś powędrować i zrzucić coś na podłogę, zanim ja zdążyłam Ją złapać, itd. itd. Dobrze, że wystarczy, aby Dziecko poszło na chwilę spać i od razu mama czuje, że słupek cierpliwości skacze do góry :)

Kochamy nasze Dzieciątka najbardziej na świecie, ale czy to znaczy, że płacz naszych Pociech, zamiast współczucia, nie może wzbudzać w nas irytacji? Na przykład wtedy, gdy wstajemy w nocy już chyba trzydziesty raz i ledwo kontaktujemy ze zmęczenia albo wtedy, gdy na rzęsach stajemy, żeby dogodzić Maleństwu, gdy tymczasem Ono ciągle jest niezadowolone i słychać tylko płacz i marudzenie bez wyraźnego powodu? Przecież jesteśmy tylko ludźmi :)

Im bardziej jesteśmy zmęczone, tym mniej w nas cierpliwości. Mamy prawo chcieć po prostu zaszyć się czasami w kącie, policzyć choćby i do stu, zebrać myśli, wyciszyć rozhuśtane nerwy :) taka nasza codzienność i potrzebujemy tego, żeby nie oszaleć :) bo chyba nikt tak bardzo nie doprowadza nas do granic cierpliwości, jak Dzieci :) a jednocześnie to właśnie Im nie umiemy mieć tego za złe :) po prostu się nie da! :) bo takie jesteśmy :) kochamy Je i z tej miłości wszystko zniesiemy! ;)



Zdjęcie dzięki:
https://www.google.pl/imgres?imgurl=http%3A%2F%2F2.bp.blogspot.com%2F-B984DG1Kz5E%2FURTxAvcgjvI%2FAAAAAAAACJM%2FxcBtVQ7S9ok%2Fs1600%2Fstres%2Bfoto1.jpg&imgrefurl=http%3A%2F%2Fszczyptaomnie.blogspot.com%2F2014%2F04%2Fmatczyna-wsciekosc-czyli-zosc-o-ktorej.html&docid=f4GxK9U-R6tdPM&tbnid=05DRw95qKK31lM%3A&w=619&h=464&bih=638&biw=1366&ved=0ahUKEwjolsbG3r7PAhXEBywKHWjHBd0QMwgiKAQwBA&iact=mrc&uact=8