czwartek, 31 grudnia 2020

Nowy rok= nowa karta?

 











No i dobiliśmy do końca. Mam nadzieję, że jedynie końca roku ;)

Jest czas robienia rachunków i wielkich podsumowań. Im bliżej był ten sławny trzydziesty pierwszy, tym więcej grzebaliśmy w głowie, byle tylko dokopać się do każdej rzeczy, która nam w tym roku pykła. Ale żeby nie było tak cukierkowo- przy okazji na myśl nasunęły się też takie "osiągnięcia", których wolelibyśmy kompletnie nie pamiętać. Posłać je w cholerę i udawać, że to się nie stało. Byłoby pięknie, nie? Ale hola, hola. Życie to nie dokument pisany w wordzie. Nie masz magicznego backspace'a żeby wykasować to, co Ci "bruździ" i kiepsko wygląda. Pewnie Was teraz nie oświecę, ale co się stało, to się nie odstanie. Choćby człowiek na rzęsach stanął.

Czy więc warto płakać nad rozlanym mlekiem? W nieskończoność żyć tym, co było, a na co nie mamy już wpływu? A może warto oddzielić ten rok grubą kreską i zacząć wszystko z nową kartą? Skupić się na tym, co będzie, na tym, co możemy zrobić, i na tym, by zrobić to jak najlepiej. Wszystko po to, aby za rok o tej samej porze móc stwierdzić, że powiększyliśmy konto sukcesów, a nie porażek.

Tylko czemu akurat dziś takie rozważania? Dlaczego dziś postanowienia, że to właśnie od jutra zaczynamy wszystko "od nowa"? A co takiego stanie się jutro? Będzie inaczej niż dzisiaj? Oprócz tego, że zmieni się liczba określająca rok, nie zmieni się nic. Z dnia na dzień nie zmienimy się my. Możemy sobie wmawiać, że wraz z nadejściem nowego roku zaczniemy zdrowo się odżywiać, zaczniemy biegać, ćwiczyć, nauczymy się chińskiego, zrobimy sobie tatuaż, znajdziemy czas na przeczytanie zaległych książek czy obejrzenie jakiegoś filmu. Będziemy bardziej cierpliwi, ograniczymy przeklinanie, rzucimy palenie i inne tego typu cholerstwa. Nagle wstępują w nas nowe siły, jesteśmy tak zajebiście kreatywni odnośnie tego, co zrobimy ze swoim życiem, że pieron wie, czy nie uda nam się gór przenosić przy okazji (to by było dobre).

Czemu musi wisieć nad nami widmo kolejnego nadciągającego roku, żeby chciało nam się ruszyć tyłek do działania? Czemu nie możemy już dzisiaj zacząć czegoś zmieniać? Lubimy odkładać wszystko na jutro, no nie? Przed nami będzie calusieńki kolejny rok. Calutki. I zamiast od tego słynnego pierwszego zacząć działać, to będziemy się tak bujać przez styczeń, luty, marzec, potem całe lato, a jak przyjdzie jesień to stwierdzimy, że koniec roku tuż tuż, więc nie ma sensu teraz niczego zmieniać, lepiej poczekać, aż do drzwi zapuka kolejny rok. 

A gdyby tak zacząć od dziś? Gdyby każdy dzień był równie dobry na zmiany? Sprawdźmy. Tylko tak możemy się przekonać. Nie planujmy czego to nie narobimy w nowym roku. Po prostu zacznijmy działać. Chyba już wiecie, że samo się nie zrobi? :)

Motywuję nie tylko Was, ale chyba przede wszystkim siebie ;) oby ten nowy rok był lepszy od obecnego, oby dał nam perspektywy i możliwość realizacji wszystkiego tego, co sobie zaplanowaliśmy. Zdrówka dla Was :*


Zdjęcie dzięki:

https://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-sylwester-2020-ile-wydamy-i-jak-spedzimy-ten-dzien,nId,4957203



niedziela, 22 listopada 2020

Nienawidzę, gdy pojawia się w moim życiu i jak gdyby nigdy nic wywraca je do góry nogami.


 










Pojawia się w moich drzwiach.

Po prostu, od tak. Z dnia na dzień, bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Nie, to nie ja otworzyłam drzwi, którymi wkroczyła do mojego mieszkania, i przy okazji życia. To nie jest pierwszy raz, gdy bezszelestnie, niczym najlepszy w swoim fachu włamywacz, najpierw włożyła perfekcyjnie wypielęgnowaną dłoń do kieszeni, wyciągając swój prywatny komplet kluczy do mojego domu, a następnie otworzyła nim drzwi. Zachowywała się przy tym tak naturalnie, jakby w tym co robi nie było niczego złego. Najzwyczajniej w świecie weszła jak do siebie. Jakby chciała pokazać, że teraz ona tutaj rządzi. Tak wygląda każdy raz. Teraz już nawet nie zawraca sobie głowy przywitaniem się. Patrzy mi prosto w oczy i mam wrażenie, że chce powiedzieć: "No co tak stoisz i patrzysz, jakbyś nie wiedziała po co tym razem przyszłam?".

Jasne, że zmieniałam zamki. Przecież właśnie to robi się w pierwszej kolejności. Tym większe było moje zdziwienie, gdy jakiś czas później wróciła. Za każdym razem jest tak samo bezczelna i pewna siebie. Sprowadza mnie do parteru w jednej sekundzie, i wiem, że ona wie o tym doskonale. Jest górą, kolejny raz.

Zdejmuje buty, siada wygodnie na kanapie i rozkoszuje się tym, że znowu udało jej się pokazać mi, gdzie jest moje miejsce. A ja na początku jestem jak sparaliżowana, mam wrażenie, że nie mogę zrobić nic. Przyszła, a ja czuję jakbym przestała istnieć, jakbym przestała się liczyć. Czuję się słaba, albo po prostu nie wystarczająco silna, żeby kazać jej wyjść w sekundzie, w której weszła. Zbyt słaba, by wystarczająco dosadnie oświadczyć, że nigdy więcej nie chcę jej widzieć.

Chciałabym z całą mocą wykrzyczeć jej: "Spadaj, bo nie masz i już nigdy nie będziesz mieć nade mną kontroli!". Wykrzyczeć na tyle dobitnie, żeby do niej dotarło. Żeby wiedziała, że nie żartuję. Ale znam życie. Znam ją. Wiem, że najbardziej prawdopodobne jest to, że wyjdzie dopiero wtedy, gdy sama będzie chciała, dopiero po tym, jak zobaczy, że znowu byłam słabsza od niej. Gdy zobaczy moje łzy.

A ja mogę tylko czekać. Nigdy nie wiem, na jak długo wparowała tym razem. Nie mogę znieść tego, że czuje się jak u siebie, że przejmuje kontrolę nad moim życiem tak łatwo, tak bezczelnie, jakby ktoś dał jej do tego prawo, nie pytając mnie o zdanie. Jakbym się nie liczyła, jakby to, czego ja chcę, było mniej ważne.

Wiem, że wyjdzie. Podniesie się z kanapy, założy buty, rzuci mi ostatni tryumfalny uśmiech i spojrzenie mówiące: "Nie musisz mnie odprowadzać, trafię do drzwi. Ale wiesz, że wrócę.". I wyjdzie.

A ja będę niecierpliwie czekać na ten moment. Dopiero wtedy znowu uświadomię sobie, że nareszcie z powrotem mogę się uśmiechać, mogę oddychać, mogę normalnie żyć. I cieszyć się wszystkim, czym ona nie pozwala mi się cieszyć, gdy czuję jej oddech na plecach i strach, którym skutecznie mnie paraliżuje.

Zawsze ma asa w rękawie. Pojawia się wtedy, gdy chodzi o moich bliskich. Dlatego tak często udaje jej się zawładnąć mną i moim życiem. A ja staram się zacisnąć zęby i przeczekać... Poczekać, aż odpuści. I pójdzie w cholerę. Aż do następnego razu, bo zawsze wiem, że będzie następny raz, kiedy otworzy sobie sama drzwi i z tym swoim uśmiechem usiądzie na kanapie. Ona...


Bezsilność.


Zdjęcie dzięki:

https://pixabay.com/pl/photos/z%C5%82o%C5%9B%C4%87-bezsilno%C5%9B%C4%87-ucisk-artyku%C5%82-2728273/



środa, 28 października 2020

Tak wielu rzeczy mamy dość, jedno tylko ciągle do nas nie dociera...




Najprawdziwsza prawda. Docenisz dopiero, gdy stracisz. Także te małe rzeczy. I niby wszyscy o tym wiemy. I niby dla nikogo nie jest to wiedza tajemna. I niby jest to tak oczywiste, jak to, że jutro będzie czwartek. Mylę się? W takim razie czemu zapominamy doceniać?

Małe, maleńkie rzeczy...

Cholerne kotlety drobiowe! Robione każdego pieprzonego dnia od tak dawna, że już sama nie wiem od kiedy. Czasem miałam wrażenie, że chyba kuźwa od zawsze. Co najmniej kilka osób nieraz usłyszało ode mnie, jak zajebiście mam dość tego, że muszę robić je codziennie, bo mój Niejadek nie tolerował na obiad niczego innego. Ile razy w złości- gdy kaprysiła, że dziś kotlet jakiś inny i Jej nie smakuje i nie zje- wykrzyczałam Jej, że to był ostatni kotlet, jakiego dla Niej zrobiłam?! Powiem Wam- w ciul razy! I przyszedł dzień, gdy zjadła jeden malutki kawałeczek kotleta, tak samo następnego dnia. Trzeciego dnia szlag mnie trafił. Przez kolejne dwa dni jadła naleśniki. A potem mówi mi, że już codziennie chce jeść naleśniki, albo żadnego obiadu. I wiecie co? Szczerze sama przed sobą przyznałam, że mogę robić te cholerne kotlety codziennie, byle tylko chciała je jeść..

Kąpiel. A raczej próba zatopienia łazienki- takie słowa byłyby o wiele bardziej odpowiednie, żeby określić to, co dzieje się u nas podczas kąpania Dzieci. Zdzierałam sobie dzień w dzień gardło, tłumacząc, że łazienka to nie kuźwa basen, i że nie można chlapać bez opamiętania. Równie dobrze mogłam sobie mówić do ściany. Tęsknię za tym od trzech dni, bo dokładnie wtedy Misiek zaczął nagle bez powodu tak przeraźliwie płakać podczas kąpieli, że do tej pory nie wiem, co zaszło. Zarówno wczoraj, jak i dziś kąpiel to był koszmar, Mały płakał tak, że prawie wymiotował. I nic nie pomogło. Naprawdę uwierzcie, że nie mogę się doczekać, żeby znowu wrócić do etapu zalewania łazienki.

Misiek Kaskader. Odkąd nauczył się chodzić, chyba nie było dnia żebym nie myślała z pełnym przekonaniem, że osiwieję przed trzydziestką przez te wszystkie akrobacje, którymi raczy mnie każdego dnia. Tylko ja wiem, ile razy dziennie marzyłam o tym, żeby posiedział bezczynnie dłużej niż przez minutę. Ręce opadały mi od patrzenia, jak do znudzenia skakał po czym tylko się dało, ryzykując zdobycie kolejnego guza do kolekcji. Klęłam pod nosem, jak podczas spaceru dla żartów uciekał mi, testując mój refleks, kondycję i szybkość. O cierpliwości nie mówiąc. Dziś rano biegł do mnie, chcąc dać mi buziaka. Ale buziaka nie dostałam. Zdążyłam złapać Go w locie, dokładnie w momencie, gdy krzyknął z bólu. Chwilę później złapał się za kolano, zanosząc się płaczem. Nie dał rady stanąć na nodze. Sytuacja poprawiła się dopiero po południu. Odważył się zrobić pierwszy krok, później następny. Krzywił się z bólu, ale przynajmniej był w stanie chodzić. Przez ten czas ja byłam o jeden krok bliżej osiwienia. A gdy udało Mu się pójść samemu do toalety, cieszyłam się chyba tak bardzo jak wtedy, gdy miał roczek i stawiał swoje pierwsze kroki. I jestem w stu procentach pewna, że wolę wszystkie Jego wygłupy, Jego "spacerowe" ucieczki i to, jak bardzo jest Go wszędzie pełno, niż to, jaki był dzisiaj, gdy nie mógł chodzić. A ja czułam się bezradna..


Przykłady można byłoby mnożyć. Bez wysiłku wymieniać jeden po drugim, rozkładając na czynniki pierwsze każdy dzień, który już za nami. Też na pewno tak macie.

Codziennie narzekamy na to czy tamto, chcielibyśmy, żeby było tak bądź inaczej. Tak wielu rzeczy mamy dość, tak wiele pragnęlibyśmy zmienić. Jedno tylko ciągle do nas nie dociera- że kiedyś może zdarzyć się sytuacja, gdy będzie gorzej niż jest teraz. A wtedy zbyt późno nadejdzie refleksja, że tęsknimy za tym, jak było. Za tym, co mieliśmy. Refleksja, że wtedy było dobrze i niepotrzebnie chcieliśmy, żeby było lepiej.

Życzę nam, żebyśmy każdego dnia uczyli się na nowo doceniać wszystkie dobre małe rzeczy, jakimi życie nas obdarowało. I obyśmy jak najrzadziej mogli doświadczać, jak to jest docenić coś dopiero wtedy, gdy zostało nam to odebrane.


Zdjęcie dzięki:

https://pixers.pl/fototapety/cartoon-rysunek-reka-szczesliwe-dzieci-55065260


środa, 21 października 2020

A może by tak.. ROGALIKI?

 


Czemu nie?

To jest jeden z tych pomysłów, które pojawiają się znienacka, gdy próbujesz zasnąć gdzieś przed 23, padając na twarz, tylko zapomniałaś uwzględnić, że akurat dzisiaj pod sąsiednim blokiem kilka osób wpadnie na pomysł śpiewania piosenek zespołu Ich troje na tyle głośno, że nie pomaga nawet szczelne zamknięcie okien. Serio, to się wydarzyło naprawdę! ;) I chyba wolałam te piosenki w oryginale.

Tak czy siak, wstałam z nastawieniem, że nie ma opcji żebym nie zrobiła dzisiaj tych rogalików. I oto są :) zrobione z pomocą Małego Pomocnika (jakżeby mogło być inaczej?).



Przepisu oczywiście nie wymyśliłam sama, ale znalazłam taki, który sprawdził się dzisiaj znakomicie i zostawiam link do niego- pyszne rogaliki drożdżowe. Może uda mi się kogoś z Was zainspirować?



niedziela, 18 października 2020

Moje serce w dwóch światach

 














"Zanim się pojawiłeś"

Pierwsza część doprowadziła mnie do łez. Najpierw tych, które spływają po policzku ze śmiechu. A na końcu tych, które ze śmiechem nie mają nic wspólnego. Rozbrajała mnie główna bohaterka, pozytywnie zakręcona dziewczyna zakochana w rajstopach w żółte paski, totalnie niekonwencjonalna, dla której zdanie "Nie da się" zdaje się nie istnieć. Dzielna i niepoddająca się do samego końca w walce o ocalenie ukochanego człowieka.

"Kiedy odszedłeś"

Drugiej części udało się mnie zaskoczyć i sprawić, że zmierzyłam się z nią, choć nie mogłam przeboleć zakończenia pierwszej. Wydawało mi się, że będzie "niekompletna", już nie taka sama bez Willa. Myślałam, że nic nie sprawi, że "przełknę" Jego decyzję, której nie zmienił nawet pomimo tego, że całkiem niespodziewanie dostał od życia coś najważniejszego.

"Moje serce w dwóch światach"

Tę część dopiero zaczynam, i choć nadal brakuje mi Willa, to jestem bardzo ciekawa, jak Lou wykorzysta swoją szansę, by żyć pełnią życia i nigdy się nie poddawać, wychodząc poza schematy i będąc zawsze sobą. Jednego już jestem pewna- Lou jest cały czas tak samo mocno pozytywna i jedyna w swoim rodzaju, mimo tego, przez co przeszła. Jestem też pewna tego, że "na końcu" będzie mi Jej brakować. Jej oraz Jej siły.

Póki co zachęcam, żeby wkręcić się w tą historię, bo z wielu powodów warto :)



poniedziałek, 28 września 2020

Teraz albo TERAZ!

 















A niby czemu nie?

Jeśli odkładasz zmiany na JUTRO, powtarzając w kółko jak mantrę, że JUTRO będzie ku temu lepszy dzień, to całkiem śmiało może się okazać, że los zrobił Cię w konia. Bo skoro robi to ciągle, to co miałoby go tym razem powstrzymać?

A może dobrym dniem, żeby coś zmienić, było WCZORAJ? Bardzo prawdopodobne. Ale niestety ta refleksja nie przeniesie Cię w czasie. Przepadło.

Skoro "wczoraj" nie wróci, a "jutra" może nie być, to może jednak warto postawić na DZISIAJ? Ten jeden jedyny raz przestać odkładać wszystko na słynne "potem", jakbyśmy mieli żyć wiecznie i mieć na wszystko kupę czasu. 

Ja wiem, że zostawiając coś na później, próbujemy samych siebie przekonać, że kupujemy sobie tym samym odrobinę czasu, zanim wykonamy jakiś krok, że dziś chcemy wziąć głęboki oddech przed "jutrem". Wiem, że wydaje nam się, że jeden dzień w tą czy tamtą niczego przecież nie zmieni. Ale co, jeśli każdego dnia przekładamy coś na jutro? No bo przecież każdy powód i każda wymówka są dobre, prawda?

A później dni zamieniają się w tygodnie, miesiące. Kto wie, może nawet lata? A my stoimy w tym samym punkcie, będąc jednocześnie mistrzami w "przekładaniu". I ciągle nam się wydaje, że mamy czas. Ciągle nam się wydaje, że wszystko możemy.

Skoro wiesz, że chcesz coś zrobić, może zmienić, to dlaczego nadal stoisz w tym samym miejscu, w którym stałeś? Dlaczego dalej wolisz "jutro" od "teraz"?

Boisz się. Odkładasz to, bo z tyłu głowy masz myśl, że być może krok do przodu wykonany teraz sprawi, że jutro stanie się gorsze od wczoraj. Ale czy choć przez moment pomyślałeś, że jutro może okazać się lepsze? Że czasem warto zaryzykować? Oczywiście, że nikt nie da Ci gwarancji, że podejmujesz dobrą decyzję. Ale czy czasami nie warto postawić wszystkiego na jedną kartę? Zamknąć na chwilę oczy, wziąć głęboki oddech i wykonać krok DZISIAJ zamiast KIEDYŚ TAM?

Ja Ci tego nie powiem. Sama nie wiem. Ale może warto przynajmniej to przemyśleć? Podobno kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Życzę nam w takim razie, żebyśmy często mieli powód do otwierania szampana :)


czwartek, 27 lutego 2020

Pomożesz? Bo możesz!





















Tak, możesz! :) w tym przypadku trzeba przede wszystkim chcieć, a później pozostaje już tylko sprawdzić czy nie ma przeciwwskazań do tego, byś mógł zostać potencjalnym dawcą.

Może część z Was zadaje sobie pytanie, czemu wciąż tak mało jest wśród nas potencjalnych dawców, skoro to wszystko wydaje się takie proste, łatwe i przyjemne. Powiem Wam na własnym przykładzie dlaczego.

Jeśli oglądasz telewizję, to pewnie nie ma dnia, w którym nie trafiłbyś na reklamę Fundacji DKMS co najmniej raz. Widziałeś ją pierwszy raz może miesiąc temu, może przed tygodniem, może wczoraj bądź dzisiaj. Albo ujrzysz za kilka dni. Na początku jest to reklama jak każda inna. Jeden z wielu zwykłych irytujących przerywników pomiędzy jednym ulubionym serialem a drugim. Kompletnie nie zwracasz na nią uwagi, przełączasz się na tryb "byle dotrwać do końca reklam" i czekasz. Albo po prostu idziesz w tym czasie zrobić sobie herbatę. Nieistotne. Ważne jest to, że będziesz tą reklamę oglądać dzień w dzień, bezmyślnie jak większość (a może nawet wszystkie) i upłynie sporo czasu, zanim obejrzysz ją od pierwszej do ostatniej sekundy z całkowitym skupieniem i zajarzysz, że to nie jest kolejna reklama z gatunku "jak wcisnąć łysemu grzebień" tylko reklama, która uświadomi Ci, że jesteś potrzebny drugiemu człowiekowi i możesz spróbować Mu pomóc. I nie chodzi o to, żeby wspomóc kogoś finansowo, co być może jest dla Ciebie niewykonalne. Chodzi o to, żeby podzielić się cząsteczką siebie :)

Do mnie też dotarło to po wielu miesiącach bezmyślnego oglądania reklam. Bądź ich unikania, zwał jak zwał. I pomyślałam sobie- czemu nie? Poczytałam o co w tym wszystkim chodzi, dokładnie przejrzałam jakie są przeciwwskazania do bycia dawcą itd. Chciałam znać fakty, a nie odgradzać się od tematu murem sugerując się jakimiś mitami mającymi tyle wspólnego z prawdą, co nic.

I kiedy masz pewność, że chcesz to zrobić, trafiasz na ścianę. Ścianę mitów, którymi żyją osoby wokół Ciebie. Jak dziś pamiętam słowa: "Jak możesz tak ryzykować, przecież jesteś matką, musisz myśleć o swoich Dzieciach. A zastanowiłaś się co będzie, jak czymś Cię zarażą w szpitalu przy okazji?!"

Nie no, serio?! Przecież do czegoś takiego może dojść podczas każdego pobierania krwi, porodu czy mnóstwa innych rzeczy, gdyby już iść tym tokiem rozumowania. Poza tym bycie w bazie potencjalnych dawców nie oznacza, że kiedykolwiek będzie miało się okazję zostać dawcą. I dokładnie to wszystko powiedziałam głośno. Plus to, że jest to moja świadoma decyzja i nie potrzebuję na to zgody innych osób.

Życie, no nie? Chcesz dobrze, a wychodzi jak zawsze, bo ktoś się głupot nasłuchał, i ocenia zamiast wspierać. Właśnie dlatego tak wielu z nas nawet nie dotknie tematu zostania potencjalnym dawcą, bo słysząc o byciu dawcą myślimy od razu o tym, że ryzykujemy życiem.

Jeśli nie wiesz, nie bój się szukać odpowiedzi. Lepsze to, niż powtarzanie mitów i życie stereotypami, które często mają niewiele wspólnego z prawdą.

Ironia jest taka, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Odradzamy komuś zostanie dawcą, bo coś tam nam się wydaje, a zupełnie inaczej byśmy myśleli, gdyby to nie daj Boże nasze życie zależało od tego, czy znajdzie się osoba, która- dając cząstkę siebie- da nam szansę, by żyć.

Może kogoś z Was uda mi się zainspirować do zgłębienia tego tematu :) jeśli tak, to na stronie Fundacji DKMS znajdziecie wszelkie potrzebne informacje i odpowiedzi na pytania, które ewentualnie maszerują Wam po głowach.

Pomożesz? Pamiętaj, że możesz! ❤ :)


środa, 19 lutego 2020

Zmęczona.

















Są takie dni, jak ten.

Wstaję rano, niby dzień jak każdy. Ale budzik drażni jakoś bardziej, niż zwykle. Z łóżka wstać tak ciężko, jakby było się do niego przywiązanym, i dla pewności, że nie wstaniesz- jeszcze przyklejonym.

Pochylam się nad łóżeczkiem, biorę Miśka na ręce i mam wrażenie, jakby przez noc zrobił się cięższy o kilka kilo. Ja się pytam- jak to w ogóle możliwe?! I już wiem, że to ewidentnie nie będzie "mój" dzień.

To jest taki dzień, kiedy ogarniasz się na minimum z minimum i wychwalając pod niebiosa geniusza, który wymyślił czapkę, cieszysz się, że akurat dzisiaj bardzo ci się ona przyda żeby ukryć to, czego nie chce ci się zbyt wybitnie ogarniać na głowie :D no co, Tobie się to nie zdarza?! ;) pozostałe ogarnięcie ogranicza się do użycia tuszu do rzęs i stwierdzasz, że dziś to musi wystarczyć :D

Maja ledwo tknęła śniadanie, potem oświadcza kategorycznie, że mam Jej nie zakładać żadnej spinki do włosów. Na moje pytanie "Dlaczego?" słyszę "No mamo, nie, bo nie". Postanawiam odpuścić dalsze dociekanie i rezygnuję z tej spinki, bo kłótnia na "dobry" początek dnia to ostatnia rzecz, której mi potrzeba.

A Michał jak to Michał. Tak zaaferowany przymusowym spacerem do przedszkola, że ma czas na wszystko, tylko nie na to, żeby się ubierać do wyjścia. Dziś bunt dotyczy rękawiczek. 10 minut później dane mi będzie się przekonać, że jaśnie Książę jako środek lokomocji wybierze dziś piechotę zamiast wózka. Akurat kuźwa dzisiaj!

No to spóźnienie się mamy jak w banku, choć tego dnia musimy być punktualnie. Szybka kalkulacja- lepiej dotrzeć spóźnionym bez krzyków, czy na czas, ale po solidnym marudzeniu i płaczu o nic, który z pewnością będzie słyszany nawet u sąsiadów na ostatnim piętrze? Nie wiem, co lepsze. Jakbym miała czas, to chyba bym rzuciła monetą :D ale że go nie miałam, to wybrałam pierwszą opcję.

Ten dzień trwa dla mnie nieco ponad godzinę, a ja już z całkowitym przekonaniem mogę stwierdzić, że po kolejnej nieprzespanej nocy i trudnym poranku, cały dzień będzie wyzwaniem.


Kiedy zaczynałam pisać ten post dokładnie 2 tygodnie temu, nie miałam pojęcia, że nie dokończę go tego dnia, bo okaże się, że z pozoru niewinny ból brzucha nasili się do tego stopnia, że przed północą zamiast spać we własnym łóżku, będę się wiercić na łóżku szpitalnym w towarzystwie kroplówki...

Wróciłam po kilku dniach, lżejsza o optymizm, kilka kilo i wyrostek ;) optymizm wraca, kilogramy trochę opornie, ale się nadrobi, za to wyrostek pożegnałam bez żalu :D

I jak czytam to, co wtedy pisałam, to wiecie co? Bardzo chciałabym poczuć tamto moje "standardowe" zmęczenie i czuć je codziennie zamiast tego, jaka teraz jestem do dupy ;) doceniła po czasie ha!

Dobranoc :)

Zdjęcie dzięki:
https://polki.pl/zdrowie/choroby,przyczyny-ciaglego-zmeczenia-10-mozliwych-przyczyn-chronicznego-zmeczenia,10045666,artykul.html