czwartek, 23 września 2021

Bądź taka uśmiechnięta. Zawsze.


 












Dawno tutaj nie zaglądałam.. A gdy wracam, to wracam z mnóstwem pytań. Chyba przede wszystkim do siebie.

Jak często zdarza Wam się sytuacja, gdy nie zastanawiacie się nad konsekwencją swoich zachowań? Sytuacja, gdy nie zastanawiacie się nad tym, jak Wasze emocje i drobne gesty wpływają na ludzi, którymi się otaczacie?

Wcale nie muszę cofać się pamięcią zbyt daleko, aby jak w filmie zaczęły mi przeskakiwać przed oczyma klatki pełne rozmaitych sytuacji, które mogłabym wrzucić do jednego worka i podpisać go dość wymownie- BYŁO PRZESRANE.

Czy w takich momentach ktokolwiek z nas myśli o tym, żeby się uśmiechać? Pokażcie mi chociaż jedną taką osobę. W nosie mamy wtedy uśmiechy. Albo i głębiej. W dupie mamy też to, czy ktoś usłyszy nasze darcie, mowę, której daleko do poezji, albo trzaskanie w myślach drzwiami tak głośne, że zdawać by się mogło, że myśli te słyszą ludzie na sąsiedniej ulicy, jakby to w ogóle było możliwe. 

Gdyby w takich chwilach ktoś znienacka powiedział do nas "uśmiechnij się", to prędzej niż uśmiech dostałby... w zęby ;) albo przynajmniej wykład na temat tego, czego nie należy mówić do osoby, której aktualne ciśnienie wynosi od 300 wzwyż- tak dla własnego dobra ;)

Ale serio...

Tak to już często bywa, że o tych dobrych momentach zapominamy dopóki tych kiepskich nie jest na tyle, abyśmy zatęsknili za każdą chwilą, w której było dobrze, bo było po prostu normalnie.

A teraz inaczej. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak bardzo ludzie zwracają uwagę na to, czego u Was nie widzą? Zagwostka. Ja się nie zastanawiałam. Przyjmowałam za pewnik, że oceniamy to, co widzimy, a nie to, czego nie widzimy, a chcielibyśmy widzieć.

MAMO, BĄDŹ TAKA UŚMIECHNIĘTA. ZAWSZE.

Pięć słów. Tylko pięć słów. A siła rażenia potężna. Może dlatego, że padły z ust trzylatka, mojego trzylatka. O godzinie dwudziestej z minutami świat jakby na chwilę się zatrzymał. A może ktoś walnął mnie w głowę, tylko nie zdążyłam zauważyć? Bez znaczenia, efekt był identyczny.

Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest możliwe, że wpadł na coś takiego. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę bywają dni, że uśmiecham się tak rzadko, że taki Maluch zdołał to zauważyć? Czy tak bardzo potrafią mnie zdominować te gorsze momenty, że brakuje sił na uśmiech? A może czasem brakuje powodów, żeby się uśmiechać? A co, jeśli tylko mi się wydaje, że brakuje? Może czasami ich nie widzę, bo nie staram się szukać?

Nie wiem. A może wiem?

Uświadomił mi natomiast to, o co pytałam Was na początku. Zdałam sobie sprawę z tego, w jak ogromnym byłam błędzie uważając, że nie słucha tego, co mówię, i nie patrzy na to, co robię ani jak się zachowuję.

Patrzy. Obserwuje. Widzi. I wyciąga wnioski. Jeśli to nie jest wystarczający powód, żeby częściej się uśmiechać, to co miałoby nim być?

Nie wiem. A może wiem? A Wy wiecie?


Tego Wam życzę- uśmiechu :)



Zdjęcie dzięki:
https://nakrecenisloncem.pl/codziennosc/usmiech-dnia/

środa, 14 kwietnia 2021

Nie wróciła.





I co ja mogę? Guzik mogę co najwyżej!

Poszła w piz oraz w du, i ani me, ani be, ani nawet kukuryku.

Fakt. Nie zawsze jest nam po drodze. Nie zawsze nam się układa. Nie zawsze się dogadujemy, a wręcz często za pierona się nie dogadujemy. Ten związek należy do burzliwych, a wzlotów i upadków można by naliczyć tyle co włosów na głowie.

Jestem tolerancyjna, serio. Przymykam oczy na fochy i każde tupnięcie nogą. Na każdą sytuację, gdy bez uprzedzenia po prostu wychodzi, i to z hukiem. I zostawia mnie samą. Jak na ironię- zawsze, gdy jej potrzebuję. Nie da się ukryć, że z nią jest łatwiej. A bez niej...

Powiedzmy sobie szczerze- nie ma związków idealnych. Nadal jestem zdania, że tworzymy całkiem fajny tandem. Oczywiście wtedy, gdy nie znika. Albo gdy nie śmieje mi się szyderczo w twarz.

Myślałam, że wróci. W końcu wczoraj to było wczoraj. Miałam przekonanie graniczące z pewnością. A tu jak kulą w płot normalnie. Przeliczyłam się, bo cwana bestia jednak nie wróciła na noc. Otwieram jedno oko, potem niechętnie drugie oko, gdzieś pomiędzy słyszę "Maaamoooo!" i już kuźwa wiem, że zostałam sama na placu boju. 

I wyobrażam sobie, jak moja cudowna CIERPLIWOŚĆ poszła w melanż i zabalowała na maksa. A może grzeje tyłek gdzieś, gdzie z pewnością nie ma zimy w czasie wiosny (!), pije skubana drinka z parasolką i ma minę mówiącą "No to teraz zobaczymy jak sobie poradzisz beze mnie". A na czole ma wypisane "Będę jak wrócę". No. I to by było na tyle.

Miałam nadzieję, że jak wróci, to przyklei się do mnie, jak wczoraj te nieszczęsne kartki do lodówki, ale nie pykło nam to, Edytka. Wiesz o czym mówię.

Jak sobie radzę bez niej? Wersja oficjalna- zajebiście. Wersja mniej oficjalna- mniej zajebiście ;) ale już ja Ci zołzo pokażę jutro, jak potrafię być zaradna w pojedynkę, choćbym miała na rzęsach stanąć!

Nie, nie jest tak lekko, jak bym chciała, ale zawsze jest szansa, że jutro będzie lepiej. Dziś tego się trzymam. I obym rano była tak samo pozytywnie nastawiona ;)




Zdjęcie dzięki:
https://www.miastokobiet.pl/tylko-dla-doroslych-romans/




wtorek, 13 kwietnia 2021

I pokonał mnie makaron.

 





















A dokładnie nitka cienka. Jastrzębski. Znacie? Ja znam. Poznałam dogłębnie. W końcu gotuję go średnio ze trzy razy na tydzień.

Nie, ten post nie zawiera lokowania produktu. Ten post będzie mrożącą krew w żyłach opowieścią opartą na faktach. Opowieścią o nierównej walce, którą przyszło mi stoczyć, i w której poległam. Nie pierwszy zresztą raz, ale kto by to liczył?

To się wydarzyło gdzieś pomiędzy tym jak:

* Jako sędzia byłam dziś zmuszona orzekać w tak wielu sporach (tylko tych wyłącznie najwyższej wagi, rzecz jasna), że gdzieś pomiędzy siódmą a trzydziestą czwartą rozprawą straciłam rachubę, ile razy wydałam wyrok uniewinniający, a ile razy wymierzyłam karę bezwzględnego zakazu oglądania bajek do wieczora chociażby. Czasem ciężko oceniać na podstawie zebranego materiału dowodowego, gdy jedna ze stron mówi "To nie ja!" a druga tonem niespełna 6-letniego znawcy mówi "Takie życie". 

Tak z ciekawości. Widzieliście kiedyś, jaki sędzia ma młotek? Przysięgam, miałam ochotę pieprznąć swoim i pójść w ciul. Albo zatkać uszy i poczekać, aż sami się pogodzą, tudzież dadzą sobie po razie. Sztuka dyplomacji na miarę XXI wieku.

A tym, gdy:

* Spuściłam tych Pierników tylko na 3 minuty z oczu. 3 minuty!! Taka jestem szybka, jeśli chodzi o prysznic na czas- poziom ekspert. Wychodzę z łazienki, zadowolona, że chociaż przez ten czas miałam spokój i... Co to ja mówiłam o spokoju?! To by było na tyle, jeśli o spokój chodzi. Dumna jak paw Córka podbiega i mówi "Patrz mamo, jak ładnie przykleiłam na lodówce moje rysunki, gdy się kąpałaś". Pomyślałam "Spoko, luz". Pewnie magnesami przymocowała. I nie powiem co mnie strzeliło, gdy zobaczyłam, że trzyma w ręce klej... W zasadzie tylko dla formalności zapytałam, czy użyła do klejenia tego oto kleju. Mówi mi "No tak mamo, a to czym niby miałam przykleić, skóro zabroniłaś mi przyklejać taśmę na lodówce?". Mądre Dziecko, czego o matce nie można powiedzieć... Zabroniłam taśmy, zapomniałam o kleju wspomnieć. Za głupotę przeważnie należy słono zapłacić, więc wzięłam i kutwa sobie sama posprzątałam. A żeby nie było, że nie uczę się na własnych błędach- klej schowałam. Konkretnie. Niektóre sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań..

Gdzieś pomiędzy jednym a drugim, za siedmioma górami, siedmioma lasami i siedmioma rzekami żyła sobie dziewczyna, która nie wiedziała, co to ból zatok i rozwrzeszczane Dzieci. Żyła sobie w pięknej komnacie na szczycie wysokiej wieży i... miała wyrąbane na wszystko po całości! A co!
 
Ale wróćmy do makaronu. Skubane niteczki. Nie wiem jak (ale wiem, że szybko), nie wiem skąd (ale na pewno z szuflady) dostały się w ręce Dzieci, a potem w jakiś niewyobrażalny dla mnie sposób wylądowały na dywanie. Nie, nie na podłodze. To by było zbyt proste, a przecież moje Dzieci są ambitne i czasem tak jebitnie kreatywne (zwłaszcza w kwestii robienia sajgonu), że przewyższa to moją zdolność pojmowania. Na dywanie, kuźwa!

Jakiś pieprzony makaron przelał czarę goryczy. Słabe, no nie? Może to przez zajebisty ból głowy, kolejny zresztą dzień. Może przez to, że przez ten ból nie mogę się schylić, przekręcić głowy i normalnie funkcjonować, a patrząc na ten bajzel wiedziałam, że na klęczkach przyjdzie mi to posprzątać. A może miałam zwyczajnie (kurde jego mać) tak dość całego tego dnia, że rozwaliła mnie pierwsza lepsza akcja jakich codziennie jest przecież wiele. Padło na makaron. Denne. Zajebiście denne. Moja kreatywność gromi mnie teraz wzrokiem i puka w czoło, że mogłam się bardziej wysilić. No sorry, ten scenariusz napisało życie. Epicko, wiem... sama bym ciulowiej nie wymyśliła.

Zastanawiacie się, co było dalej? A co mogło być. Usiadłam obok miejsca zbrodni, rozwyłam się jak Dziecię i wyskubałam ten makaron z cholernego dywanu, no bo co miałam zrobić? Czy było darcie? Było. Co będę ściemniać, że nie. Jak szukacie idealnej matki- to szukajcie dalej, bo to nie ten adres. A jak ją znajdziecie, to koniecznie mi przedstawcie, bo w to, że istnieje, wierzę tak samo, jak w jednorożce.

W ramach sprawdzania, ile jeszcze wytrzymam, na dokładkę zaserwowano mi akcję z lodówką. Wzięli mnie z zaskoczenia, bo byłam przekonana, że już nic więcej dziś nie zmalują. Jak zwykle- nie doceniłam własnych Dzieci. Mój błąd.

O moja cierpliwości- dlaczego wyszłaś i nawet się nie pożegnałaś?! Mogłaś chociaż uprzedzić, że się ulatniasz i nie wiesz, kiedy wrócisz. Poszłabym z Tobą, kurde!
Razem tworzymy całkiem zgrany tandem, więc błagam Cię- wróć zanim usłyszę rano "Mamooooooooo... !!!"





Zdjęcie dzięki:
https://stylzycia.polki.pl/choroby,weekendowy-bol-glowy-co-to-takiego,10327721,artykul.html


poniedziałek, 15 marca 2021

Mała rzecz, a cieszy.

 
















A kwiatki to już chyba klasyka gatunku pod tym względem. Też tak macie? Bo ja baaardzo! I chyba jest to dziedziczone w genach, czego dowodzi załączone zdjęcie i komentarz Mai: "tato, bo ja na dzień kobiet to chciałabym dostać bukiet białych róż" :D ostatecznie stanęło na tulipanach, białych- rzecz jasna.

Macie tak, że humor potrafi Wam poprawić zwykła kawa? A gdyby tak jeszcze przekopać tzw. "szufladę ze skarbami" i znaleźć jakiegoś zachomikowanego na czarną godzinę batonika bądź czekoladę do tej kawy, to już w ogóle zaciecz miesiąca :)

Albo jak wstajesz rano i widzisz za oknem słońce i myślisz sobie "Widać wiosnę, aż przyjemnie będzie dzisiaj pójść na spacer". Dobra, wiem! To dopiero przed nami, i może nie pamiętacie już, jak to jest, ale... więcej wyobraźni proszę! ;) a że spacer sprawdza się zawsze i dobry na różne "bóle", to chyba nie muszę Wam mówić? Może być też rower. Co kto woli. Ważne, żeby działało, czyli cieszyło.

A może dobra książka? Siadasz, czytasz i chociaż przez chwilę pozwalasz sobie mieć wywalone na całą resztę. Fajnie, nie? Baa. Problemów tym nie rozwiążesz, ale przynajmniej odpoczniesz! Sprawdziłam i daję gwarancję skuteczności :)

Muzyka? Czemu nie! Przeważnie im głośniej tym lepiej. Nie wiem, co na to Wasi sąsiedzi, ale można to obejść dwoma sposobami: założenie słuchawek na uszy bądź zapakowanie tyłka do samochodu :) ile mam z tego radochy, to tylko ja wiem! :D a wydaje się, że to przecież TYLKO muzyka. To też najwidoczniej przechodzi w genach, bo im głośniej dudni w aucie, tym szybciej Bąble zasypiają :) a matce w to graj ;)

A może cieszy wygrzebanie kilku minut wieczorem, żeby walnąć sobie maseczkę na twarz, odżywkę na włosy albo inne takie na wszystkie Twoje "gdzie bądź"? Wiem z własnego "podwórka", że z reguły brakuje czasu i chęci, żeby pozwalać sobie na to codziennie. I może dlatego tak cieszy, gdy już w końcu uda nam się do tego zmobilizować i zrobić coś tylko i wyłącznie dla siebie. Uwaga: przed użyciem skonsultujcie się z lekarzem lub farmaceutą, bo jak za bardzo odmłodniejecie przez to domowe spa, to mogą Wam potem bez dowodziku winka w sklepie nie sprzedać :D ;)


A teraz serio.


Jak widziałam, ile radości sprawiło mojej Małej ("mamo, ja mam już prawie 6 lat- nie jestem mała!") kilka tulipanów, to uświadomiłam sobie, jak bardzo w moim "dorosłym świecie" brakuje tej dziecięcej zdolności cieszenia się maleńkimi rzeczami. Dzieci są w tym naprawdę bezkonkurencyjne.

Muzyka, książka, spacer, dobry film bądź krótka wycieczka. To tylko pierwsze z brzegu przykłady. Takich małych radości jest mnóstwo, każdy z nas potrafiłby jakieś dostrzec w swoim życiu, gdybyśmy tylko znaleźli chwilkę, by się nad tym zastanowić. Szukajmy. Warto! :) czasem szczęście jest proste. A każdy uśmiech na wagę złota :)




środa, 10 marca 2021

Dzień dobry Chłopie!

 
















Znacie sytuację, gdy Wasze niespełna 3- letnie Dziecko na widok jadącego rowerem listonosza, mówi "Dzień dobry Panu"?

Nie?

A może znacie sytuację, gdy to samo Dziecko na widok tego samego listonosza mówi "Dzień dobry Chłopie!"? I jeszcze dziarsko podnosi przy tym rękę na powitanie.

Też nie znacie?

Ja miałam przyjemność poznać. Tą drugą opcję, rzecz jasna...

To jest jedna z takich chwil, kiedy mi jako matce opada szczęka i ręce jednocześnie, ale jak najbardziej w pozytywnym sensie (mimo wszystko). I guzik mnie obchodzi, że idealne matki (do których się nie zaliczam) pewnie mogłyby pomyśleć, że było to nie na miejscu, no bo przecież gdzie z takim tekstem do starszego pana listonosza. Ale właśnie tenże listonosz, słysząc to, co powiedział do Niego Misiek, tak sympatycznie uśmiechnął się do Małego, że nie miałam wątpliwości, że rozbawiła Go cała ta sytuacja i wcale nie poczuł się urażony. A jaki dumny był z siebie Synek, że coś takiego wymyślił? Nie umiem Wam tego opisać, ale gdybym mogła, to zamknęłabym ten moment i tą Jego minkę w słoiku, żeby trzymać jak cudowne lekarstwo na te dni, kiedy niekoniecznie bywa do śmiechu.

Gdy jedna Mysza w przedszkolu, to druga Mysza harcuje, jak widać. To jest jeden z takich momentów, kiedy przypominasz sobie, że masz obok Dziecko, które uczy się mówić i nigdy nie wiesz, z czym zaraz wypali, i do kogo bądź przy kim :) ale wiesz na pewno, że powie to, co szczerze sobie pomyśli, i że nieraz pójdzie Ci to w pięty. Oj pójdzie!
Mówi to matka, która ze swoją Dwójką przerobiła już kilka takich sytuacji, w których byli wyjątkowo "pogadani"... :) Mają prawo mówić bez zastanowienia, my- dorośli- już niekoniecznie, bo nam prędzej czy później przyjdzie zapłacić za każde nieprzemyślane słowo. Niech więc korzystają.

A my śmiejmy się i zamykajmy te czy inne dobre chwile w naszych "słoikach", żeby były "na później" :* bo "później" nadejdzie znienacka, jak zawsze...
 
Uśmiechu zatem, i to duuuużo! :)


Zdjęcie dzięki:
https://pl.freepik.com/premium-wektory/wesoly-listonosz-jazda-na-rowerze_7182383.htm


wtorek, 2 lutego 2021

Gdy Twoja wewnętrzna Optymistka śpi zimowym snem, zawsze możesz spróbować ją obudzić.

 












Dzień POZYTYWNEGO MYŚLENIA. Serio?! W samym środku zimy, kiedy za oknem szaro, buro i ponuro? Nie wspominając już o tym, że zimnooo. No nie powiem, tego co to wymyślił chyba poniosła fantazja (ewentualnie biorę jeszcze pod uwagę opcję, że wcześniej mocno oberwał czymś w głowę albo przesadził nieco z %%). A może był szaleńcem? Pieron go wie.

Tak czy siak, jak tu myśleć pozytywnie, gdy wstajesz o 6.30 W NOCY (!), po ciemku, a jak pomyślisz, że zaraz musisz wystawić nos za drzwi, gdzie zimno i piździ, to masz ochotę zakopać się głęboko pod kołdrą i jeszcze dorzucić koc (a najlepiej od razu ze dwa), żeby znaleźli Cię dopiero na wiosnę. Uśmiech to ostatnie co "zakładasz" tego poranka.

Nie no, nie ma nawet opcji, żebym dziś była Optymistką! Optymistka śpi sobie pod tą kołdrą i dwoma kocami i w nosie ma nieznośnie dłuuugi zimowy wieczór oraz to, że dziś wypadałoby jak mało kiedy myśleć pozytywnie. A ja to ja. Wylazłam spod kołdry (może trochę lewą nogą, ale jednak wylazłam- czekam na oklaski :D ). I mam ochotę na przekór wszystkiemu zapewnić, że właśnie akurat kurde dziś nie będzie optymizmu i koniec.

No ale jak to nie będzie?! Chociaż troszkę musi być :) nie byłabym sobą..

Podobno kobieta, kiedy chce coś zmienić- zmienia fryzurę :D więc dziś kobieta wytaszczyła tyłek z łóżka, za uszy wytargała z niego również Optymistkę, olała to, że wiosny ani widu ani słychu, za to zima w pełnej okazałości, i... zmieniła fryzurę. Taki mały kciuk w górę, dla tego dnia.

A teraz całkiem serio. Tak często brakuje nam powodów żeby myśleć, że wszystko będzie dobrze, że damy radę. Jak wtedy myśleć z optymizmem o czymkolwiek? Ciężko, no nie? Wiem o tym. Ale mówią, że po zimie nadejdzie wyczekiwana wiosna, po burzy wyjrzy słońce, a po gorszym dniu pojawi się ten lepszy. I tego lepszego wyczekujmy! :) bo nadejdzie na pewno.

Czasem trzeba tylko odrobinę dłużej na niego poczekać.



Zdjęcie dzięki:

https://aju.pl/spoleczenstwo/swiatowy-dzien-optymisty-21-sierpnia-swieto-ludzi-dobrej-mysli/



środa, 20 stycznia 2021

Maaaaaamoo!

 












Mama. Chyba najpiękniejsze słowo na świecie. Tak wiele znaczy. Tak z utęsknieniem czeka się, żeby usłyszeć je z ust swojego Maluszka. Chwila, gdy ono padnie, jest nieporównywalna z niczym innym.

Wtedy ma się przekonanie graniczące z pewnością, że będzie nas to równie mocno ruszać za każdym razem. Wydaje nam się, że nigdy nie opadnie otoczka wzruszenia i "świętości" tej chwili.

Czy w takim razie jest możliwe, żeby zdarzyła się sytuacja, kiedy mamy wrażenie, że nie wytrzymamy w danej chwili już ani jednego więcej "maaaaaaaaaaamoo"? Jest możliwe... Story of my life.

Dzieci wstały przeziębione. Humory mieli podłe, wszystko Im nie pasowało. Ja nie lepsza, bo w nocy spali mniej, niż napłakałby kot. W takich chwilach żałuję, że nie ma mnie w dwóch egzemplarzach, bo byłoby jak znalazł. Oczywiście żegnaj przedszkole, wiadomix. Czyli zapowiada się cudowny dzień, na plus działa tylko to, że jeszcze nie rozłożyło mnie, do kompletu. Z naciskiem na zakichane  "jeszcze".

Mają mnie na każde zawołanie przez cały niekończący się (mam wrażenie) dzień, biegam jak kot z pęcherzem między jednym i drugim a wszystkimi rzeczami, które proszą się o ogarnięcie. To jest dzień, kiedy wiem, że ciepłej kawy to się raczej nie napiję. Zrobili klasyczny zabawkowy pierdolnik w jednym pokoju, po czym poszli robić podobny w drugim. Zanim przekopałam się przez pierwszy i jeszcze nie zauważyłam sajgonu w drugim, Oni byli już w kuchni. Misja ta sama. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to ogarniać, czy może lepiej wykopać tunel pośrodku, żeby tylko dało się przejść między pomieszczeniami. Robota głupiego. Taki sam rezultat jak zawracanie Wisły kijem.

I powie mi ktoś, że chorzy, że słabi. Ja się pytam, po czym to niby widać, skoro energii to Im nie brakuje na pewno kurde! W odróżnieniu ode mnie.

Wiecie, kiedy nie wytrzymałam? Mniej więcej wtedy, gdy po kolejnej sprzeczce o zabawkę (bądź inną równie "ważną" rzecz) przestało mnie kręcić bycie mediatorem tej Dwójki i chciałam najzwyczajniej w świecie w spokoju skorzystać z toalety. Wchodzę, zamykam za sobą drzwi.. I to byłoby na tyle spokoju. Bo pod drzwiami słyszę "maaaaaaaaaamoo, bo On mi to, a Ona mi tamto". Dla jednych to byłaby kropla w morzu, ale dla mnie wczoraj była to kropla, która przelała czarę.

Powiedzieć, że w tamtym momencie bardzo chciałam wyjść z domu SAMA chociaż na kilka minut, to jakby nie powiedzieć nic.

A wiecie, jaka jest życiowa ironia w tym wszystkim? Taka, że miałam tak jebitnie dość, że nie pomyślałam, że nigdy nie jest na tyle źle, żeby nie mogło być gorzej. A było. Wieczorem. Położyłam Dzieci, kładę się i słyszę płacz Mai. Pytam, co się dzieje. A Ona mi mówi "mamo, bo chyba boli mnie ucho"... Nie, nie miałam dość. Miałam ZAJEBIŚCIE dość! Tak bardzo, że sama ze sobą zawarłam układ jak z diabłem, że jeśli przestanie Ją boleć i przetrwamy noc, to następnego dnia (czyli dziś) nawet raz nie przejdzie mi przez myśl, że mam dość tego wrzeszczącego "maaaaaaaaaaamoo" i wszystkich innych krzyków, płaczów i marudzeń. Obiecałam sobie, że zniosę to dzielnie, pamiętając, że zawsze może być gorzej.

Ale zupełnie szczerze powiem, że zbliża się koniec dnia, a moim jedynym marzeniem (oprócz tego, żeby byli zdrowi) jest to, żeby włożyć do uszu słuchawki i spieprzyć stąd gdziekolwiek, chociaż na chwilkę. Bo brakuje sił czasami, a głowa zwyczajnie odmawia posłuszeństwa. Ale to już sami wiecie, prawda?

Zdrówka wszystkim! Aaa no i cierpliwości jeszcze, oczywiście ;)


Zdjęcie dzięki:

https://pl.freepik.com/premium-zdjecie/smutna-kobieta-trzyma-jej-glowe-na-kanapie_4670934.htm



piątek, 15 stycznia 2021

"Mamo, czemu Babcia nie żyje?"

 












Odkąd to się stało, nie ma dnia, żebym nie słyszała z ust Dzieci pytania "Czemu Babci już nie ma?".

Nawet przez myśl by mi nie przeszło, że Maluchom w wieku moich Dzieci tak trudno jest wytłumaczyć, dlaczego nagle, bez uprzedzenia, ktoś ważny znika z naszego życia, pozostawiając po sobie pustkę, której nic nie jest w stanie zapełnić. Jak wyjaśnić, że będąc w domu Babci odkąd Jej już nie ma, tak okropnie bezsensowne jest Ich siedzenie przy oknie i wypatrywanie Jej przez nie, z ciągłymi pytaniami "Mamusiu, a kiedy Babcia wróci?" Jak wytłumaczyć, że Ona już nie przyjdzie, nie przytuli, nie uśmiechnie się?

Jak zdusić w sobie szloch, starając się nie pokazać przed Dziećmi, jak bardzo jest Ci przykro, kiedy słyszysz "Czy Babcia jest teraz w niebie?" ?

Chciałabym sprawić, żeby zrozumieli. Chciałabym umieć odpowiedzieć na Ich pytania. Ale najbardziej chciałabym sprawić, żeby Babcia wróciła.

Jak pomóc Im poradzić sobie z tym, kiedy mam wrażenie, że do mnie samej wciąż to nie dociera? Kiedy ja sama nadal się z tym nie pogodziłam? Czasem wydaje mi się, że moje Maluchy radzą sobie z tą sytuacją o niebo lepiej, niż ja.


Babciu, gdybyś z nami była, to umiałabyś znaleźć odpowiedź na każde pytanie, umiałabyś pomóc w każdej sytuacji swoją mądrością i wielkim sercem. Gdybyś była, to być może teraz siedzielibyśmy z Tobą, pili herbatę i zajadali winogrono, jak dawniej. Gdybyś była, to na pożegnanie- jak miałaś w zwyczaju- zapytałabyś, kiedy znowu Cię odwiedzimy, a ja odpowiedziałabym, że na pewno niebawem. 

Gdybyś była... 




Zdjęcia dzięki:

https://www.rpo.gov.pl/pl/content/rzecznik-podja%C5%82-z-urzedu-sprawe-mezczyzny-ktory-zmarl-we-wroclawskim-komisariacie

https://pl.freepik.com/premium-wektory/realistyczne-czerwone-serce-z-cieniem_8197429.htm



czwartek, 7 stycznia 2021

Kiedy wydaje Ci się, że na pewne rzeczy masz jeszcze czas.

 












Naiwne. Zapomnij.

Jak już wspomniałam wyżej- wydaje Ci się. A wiadomo, że jak coś nam się wydaje, to przeważnie lubi wyjść z tego wielkie NIC.

Zakładasz, że pewne rzeczy Cię nie dotyczą, bo to jeszcze nie ten wiek, nie ten moment. Myślenie o niektórych sprawach odkładasz na późną starość, albo chociaż na za 20 lat. Bo teraz jesteś piękny, młody, Dzieci małe.. O niektórych nie myślisz wcale, bo może nie dożyjesz, więc po co sobie dupę zawracać? No tak, sensowne to to pewnie jest.

Ale co w sytuacji, gdy nagle spada na Ciebie coś, czego naprawdę przez kilkanaście najbliższych lat byś się nie spodziewał, bo po prostu nie ma takiej opcji?! Nigdy nie będziesz gotowy na rzeczy, których się nie spodziewasz. Powiedzieć, że doznasz szoku, to jakby nic nie powiedzieć. To tak, jakby z zaskoczenia ktoś kopnął Cię w kostkę, a dotarło to do Ciebie mniej więcej po godzinie.

Dokładnie tak samo poczułam się ja pewnego dnia. Dosyć niedawno. Dzień jak każdy inny. Standardowo rano zapierdziel, żeby powiodła się misja pt. Zdążyć na czas do przedszkola. Ogarnięte. No to potem coś sprzątnąć, coś ugotować, kogoś Małego uśpić i takie tam. Spodziewałam się, że jedyne co może mnie zaskoczyć tego dnia, to wyższy niż zazwyczaj poziom kreatywności Dzieci w wymyślaniu, jak doprowadzić mnie do szału w mniej niż 5 minut. A są w tym coraz lepsi.

Nie sądziłam, że jako matka doznam szoku w czasie rozmowy z własną 5-letnią Córką, kiedy usłyszę słowa, które jako matce nie przyszłyby mi do głowy jeszcze przez dłuuugi czas. Rzadko udaje Jej się mnie zagiąć, ale wtedy... Poważny ton Jej głosu, jakby mówiła o czymś niezwykle ważnym. Osłupienie, w jakie mnie wprawiła było spore. A minę musiałam mieć bezcenną, skoro po wszystkim dodała jeszcze "Mamo, co Cię tak zdziwiło? Przecież ja mam już 5 lat!" Miałam ochotę palnąć "Nie no, kompletnie nic mnie nie zdziwiło, Dziecko. Przecież takie rewelacje to ja codziennie słyszę."


Bez względu na to, czego dowiecie się za chwilę, tak zupełnie serio, za rogiem czeka wiele spraw, o których jeszcze nie mamy nawet bladego pojęcia, żyjąc sobie w swojej bańce nieświadomości. Jedne zaraz zrobią krok do przodu, wychodząc z ukrycia i zmuszając nas do tego, żeby stawić im czoło. I będą mieć w głębokim poważaniu, czy jesteśmy gotowi na konfrontację, czy też nie. O inne tylko się potkniemy i pójdziemy dalej.

Pewnych spraw nie przewidzimy. Ale chyba jednak warto zmienić pogląd, że to czy tamto dotknie mnie dopiero kiedyś tam. Bo to "kiedyś tam" może zapukać do drzwi jutro. Albo każdego innego nudnego, poukładanego dnia, niekoniecznie za x lat w odległej przyszłości. A gdy zapuka, pozostanie nam tylko otworzyć. I wziąć to na klatę, prawda? ;)


"A wiesz mamo, że ja mam już w przedszkolu chłopaka? Fabian ma na imię!" :D


Tak, jestem w szoku. Nieustannie dzień w dzień, gdy mi o Nim opowiada ;) bo myślałam, że takie rzeczy to mnie kopną po czterdziestce dopiero..

Śpijcie dobrze :)


Zdjęcie dzięki:

https://pixabay.com/pl/illustrations/klepsydra-czas-up%C5%82yw-czasu-zegar-1623517/