A dokładnie nitka cienka. Jastrzębski. Znacie? Ja znam. Poznałam dogłębnie. W końcu gotuję go średnio ze trzy razy na tydzień.
Nie, ten post nie zawiera lokowania produktu. Ten post będzie mrożącą krew w żyłach opowieścią opartą na faktach. Opowieścią o nierównej walce, którą przyszło mi stoczyć, i w której poległam. Nie pierwszy zresztą raz, ale kto by to liczył?
To się wydarzyło gdzieś pomiędzy tym jak:
* Jako sędzia byłam dziś zmuszona orzekać w tak wielu sporach (tylko tych wyłącznie najwyższej wagi, rzecz jasna), że gdzieś pomiędzy siódmą a trzydziestą czwartą rozprawą straciłam rachubę, ile razy wydałam wyrok uniewinniający, a ile razy wymierzyłam karę bezwzględnego zakazu oglądania bajek do wieczora chociażby. Czasem ciężko oceniać na podstawie zebranego materiału dowodowego, gdy jedna ze stron mówi "To nie ja!" a druga tonem niespełna 6-letniego znawcy mówi "Takie życie".
Tak z ciekawości. Widzieliście kiedyś, jaki sędzia ma młotek? Przysięgam, miałam ochotę pieprznąć swoim i pójść w ciul. Albo zatkać uszy i poczekać, aż sami się pogodzą, tudzież dadzą sobie po razie. Sztuka dyplomacji na miarę XXI wieku.
A tym, gdy:
* Spuściłam tych Pierników tylko na 3 minuty z oczu. 3 minuty!! Taka jestem szybka, jeśli chodzi o prysznic na czas- poziom ekspert. Wychodzę z łazienki, zadowolona, że chociaż przez ten czas miałam spokój i... Co to ja mówiłam o spokoju?! To by było na tyle, jeśli o spokój chodzi. Dumna jak paw Córka podbiega i mówi "Patrz mamo, jak ładnie przykleiłam na lodówce moje rysunki, gdy się kąpałaś". Pomyślałam "Spoko, luz". Pewnie magnesami przymocowała. I nie powiem co mnie strzeliło, gdy zobaczyłam, że trzyma w ręce klej... W zasadzie tylko dla formalności zapytałam, czy użyła do klejenia tego oto kleju. Mówi mi "No tak mamo, a to czym niby miałam przykleić, skóro zabroniłaś mi przyklejać taśmę na lodówce?". Mądre Dziecko, czego o matce nie można powiedzieć... Zabroniłam taśmy, zapomniałam o kleju wspomnieć. Za głupotę przeważnie należy słono zapłacić, więc wzięłam i kutwa sobie sama posprzątałam. A żeby nie było, że nie uczę się na własnych błędach- klej schowałam. Konkretnie. Niektóre sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań..
Gdzieś pomiędzy jednym a drugim, za siedmioma górami, siedmioma lasami i siedmioma rzekami żyła sobie dziewczyna, która nie wiedziała, co to ból zatok i rozwrzeszczane Dzieci. Żyła sobie w pięknej komnacie na szczycie wysokiej wieży i... miała wyrąbane na wszystko po całości! A co!
Ale wróćmy do makaronu. Skubane niteczki. Nie wiem jak (ale wiem, że szybko), nie wiem skąd (ale na pewno z szuflady) dostały się w ręce Dzieci, a potem w jakiś niewyobrażalny dla mnie sposób wylądowały na dywanie. Nie, nie na podłodze. To by było zbyt proste, a przecież moje Dzieci są ambitne i czasem tak jebitnie kreatywne (zwłaszcza w kwestii robienia sajgonu), że przewyższa to moją zdolność pojmowania. Na dywanie, kuźwa!
Jakiś pieprzony makaron przelał czarę goryczy. Słabe, no nie? Może to przez zajebisty ból głowy, kolejny zresztą dzień. Może przez to, że przez ten ból nie mogę się schylić, przekręcić głowy i normalnie funkcjonować, a patrząc na ten bajzel wiedziałam, że na klęczkach przyjdzie mi to posprzątać. A może miałam zwyczajnie (kurde jego mać) tak dość całego tego dnia, że rozwaliła mnie pierwsza lepsza akcja jakich codziennie jest przecież wiele. Padło na makaron. Denne. Zajebiście denne. Moja kreatywność gromi mnie teraz wzrokiem i puka w czoło, że mogłam się bardziej wysilić. No sorry, ten scenariusz napisało życie. Epicko, wiem... sama bym ciulowiej nie wymyśliła.
Zastanawiacie się, co było dalej? A co mogło być. Usiadłam obok miejsca zbrodni, rozwyłam się jak Dziecię i wyskubałam ten makaron z cholernego dywanu, no bo co miałam zrobić? Czy było darcie? Było. Co będę ściemniać, że nie. Jak szukacie idealnej matki- to szukajcie dalej, bo to nie ten adres. A jak ją znajdziecie, to koniecznie mi przedstawcie, bo w to, że istnieje, wierzę tak samo, jak w jednorożce.
W ramach sprawdzania, ile jeszcze wytrzymam, na dokładkę zaserwowano mi akcję z lodówką. Wzięli mnie z zaskoczenia, bo byłam przekonana, że już nic więcej dziś nie zmalują. Jak zwykle- nie doceniłam własnych Dzieci. Mój błąd.
O moja cierpliwości- dlaczego wyszłaś i nawet się nie pożegnałaś?! Mogłaś chociaż uprzedzić, że się ulatniasz i nie wiesz, kiedy wrócisz. Poszłabym z Tobą, kurde!
Razem tworzymy całkiem zgrany tandem, więc błagam Cię- wróć zanim usłyszę rano "Mamooooooooo... !!!"
Zdjęcie dzięki:
https://stylzycia.polki.pl/choroby,weekendowy-bol-glowy-co-to-takiego,10327721,artykul.html