Mama. Chyba najpiękniejsze słowo na świecie. Tak wiele znaczy. Tak z utęsknieniem czeka się, żeby usłyszeć je z ust swojego Maluszka. Chwila, gdy ono padnie, jest nieporównywalna z niczym innym.
Wtedy ma się przekonanie graniczące z pewnością, że będzie nas to równie mocno ruszać za każdym razem. Wydaje nam się, że nigdy nie opadnie otoczka wzruszenia i "świętości" tej chwili.
Czy w takim razie jest możliwe, żeby zdarzyła się sytuacja, kiedy mamy wrażenie, że nie wytrzymamy w danej chwili już ani jednego więcej "maaaaaaaaaaamoo"? Jest możliwe... Story of my life.
Dzieci wstały przeziębione. Humory mieli podłe, wszystko Im nie pasowało. Ja nie lepsza, bo w nocy spali mniej, niż napłakałby kot. W takich chwilach żałuję, że nie ma mnie w dwóch egzemplarzach, bo byłoby jak znalazł. Oczywiście żegnaj przedszkole, wiadomix. Czyli zapowiada się cudowny dzień, na plus działa tylko to, że jeszcze nie rozłożyło mnie, do kompletu. Z naciskiem na zakichane "jeszcze".
Mają mnie na każde zawołanie przez cały niekończący się (mam wrażenie) dzień, biegam jak kot z pęcherzem między jednym i drugim a wszystkimi rzeczami, które proszą się o ogarnięcie. To jest dzień, kiedy wiem, że ciepłej kawy to się raczej nie napiję. Zrobili klasyczny zabawkowy pierdolnik w jednym pokoju, po czym poszli robić podobny w drugim. Zanim przekopałam się przez pierwszy i jeszcze nie zauważyłam sajgonu w drugim, Oni byli już w kuchni. Misja ta sama. A ja zaczęłam się zastanawiać, czy w ogóle jest sens to ogarniać, czy może lepiej wykopać tunel pośrodku, żeby tylko dało się przejść między pomieszczeniami. Robota głupiego. Taki sam rezultat jak zawracanie Wisły kijem.
I powie mi ktoś, że chorzy, że słabi. Ja się pytam, po czym to niby widać, skoro energii to Im nie brakuje na pewno kurde! W odróżnieniu ode mnie.
Wiecie, kiedy nie wytrzymałam? Mniej więcej wtedy, gdy po kolejnej sprzeczce o zabawkę (bądź inną równie "ważną" rzecz) przestało mnie kręcić bycie mediatorem tej Dwójki i chciałam najzwyczajniej w świecie w spokoju skorzystać z toalety. Wchodzę, zamykam za sobą drzwi.. I to byłoby na tyle spokoju. Bo pod drzwiami słyszę "maaaaaaaaaamoo, bo On mi to, a Ona mi tamto". Dla jednych to byłaby kropla w morzu, ale dla mnie wczoraj była to kropla, która przelała czarę.
Powiedzieć, że w tamtym momencie bardzo chciałam wyjść z domu SAMA chociaż na kilka minut, to jakby nie powiedzieć nic.
A wiecie, jaka jest życiowa ironia w tym wszystkim? Taka, że miałam tak jebitnie dość, że nie pomyślałam, że nigdy nie jest na tyle źle, żeby nie mogło być gorzej. A było. Wieczorem. Położyłam Dzieci, kładę się i słyszę płacz Mai. Pytam, co się dzieje. A Ona mi mówi "mamo, bo chyba boli mnie ucho"... Nie, nie miałam dość. Miałam ZAJEBIŚCIE dość! Tak bardzo, że sama ze sobą zawarłam układ jak z diabłem, że jeśli przestanie Ją boleć i przetrwamy noc, to następnego dnia (czyli dziś) nawet raz nie przejdzie mi przez myśl, że mam dość tego wrzeszczącego "maaaaaaaaaaamoo" i wszystkich innych krzyków, płaczów i marudzeń. Obiecałam sobie, że zniosę to dzielnie, pamiętając, że zawsze może być gorzej.
Ale zupełnie szczerze powiem, że zbliża się koniec dnia, a moim jedynym marzeniem (oprócz tego, żeby byli zdrowi) jest to, żeby włożyć do uszu słuchawki i spieprzyć stąd gdziekolwiek, chociaż na chwilkę. Bo brakuje sił czasami, a głowa zwyczajnie odmawia posłuszeństwa. Ale to już sami wiecie, prawda?
Zdrówka wszystkim! Aaa no i cierpliwości jeszcze, oczywiście ;)
Zdjęcie dzięki:
https://pl.freepik.com/premium-zdjecie/smutna-kobieta-trzyma-jej-glowe-na-kanapie_4670934.htm