poniedziałek, 2 stycznia 2023

Nowy rok, stara ja.

 











Jeśli wydaje Wam się, że ten post będzie esejem na temat tego, jak długa jest lista moich noworocznych postanowień, to powiem Wam od razu, że guzik z pętelką ;)

Ciul z postanowieniami. Serio. Robiłam je rok temu, dwa lata wstecz również, i podejrzewam, że z 10 lat temu także. Myślę nawet, że wtedy to pewnie miałam spisaną listę postanowień. No wiecie- czego to ja nie zrobię, jakich gór nie przeniosę, jakich przepaści nie przeskoczę. Tyle, że ktoś mi ostatnio notorycznie powtarza, że małym krokiem przepaści nie przeskoczysz, a paradoks polega na tym, że postanowienia (jakiekolwiek, nie tylko te noworoczne) powinny być małymi krokami. MAŁYMI.

Ja wiem, że nie brakuje na świecie ambitnych bestii. Takich, które na miesiąc przed końcem roku stworzą listę pięćdziesięciu postanowień, i choćby się waliło, paliło, albo choćby miały się zajechać, to dopną swego. Albo przynajmniej za wszelką cenę będą próbować same przed sobą się z tego wywiązać.

Ale pytam serio- czy warto?!

A może zamiast czekać do lutego z refleksją, że o kant tyłka można to wszystko rozbić, warto przestać PLANOWAĆ a zacząć ROBIĆ?

Może lepiej małymi krokami iść do przodu, przestać marzyć o zdobyciu Himalajów, gdy nie chce nam się nawet pokonać lekkiego wzniesienia, które od dawna mamy pod nosem?

Lubimy planować, lubimy czasami w tym przedobrzyć. A gdyby tak zrozumieć, że czas ucieka? Ucieka przez palce. Nie zmieni tego najlepszy plan i nawet najbardziej ambitne czy oryginalne postanowienia. 

Kiedy nauczymy się skracać te nasze listy? Skracać do minimum. Ograniczyć się do jednego jedynego punktu, jaki na tej liście powinien się znaleźć- ja i moje szczęście.

Jak wiele punktów na Waszej liście odnosi się do rzeczy, które chcecie zrobić tylko dlatego, żeby poczuć się lepszymi od innych? Płaski brzuch, żeby nie wyglądać gorzej niż koleżanka z pracy. Nauka hiszpańskiego, bo skoro Kowalski się nauczył, to ja nie mogę być gorszy. Remont łazienki, chociaż robiłeś go 2 lata temu, ale przecież nie możesz być gorszy od sąsiada, który swoją wyremontował przed tygodniem. Wyjazd w góry, bo przecież znajomi tam ostatnio byli, mimo że Ty dałbyś pokroić się za spacer plażą podczas zachodu słońca nad morzem.

Czy takie postanowienia mają sens? Być może. W każdym razie ja go nie widzę. I raczej nie dlatego, że pisząc to nie mam okularów na nosie.

W tym roku nie mam żadnych postanowień. Natomiast chcę wierzyć, że zmądrzałam na tyle, żeby stawiać na siebie. Iść małymi krokami, ale do przodu. Uśmiechać się, mając do tego powody, a nie dlatego, że inni patrzą albo tego ode mnie oczekują. Czuć się szczęśliwą, nawet gdyby to szczęście miały przynosić maleńkie rzeczy. A może zwłaszcza wtedy.

Czy można to nazwać postanowieniami? Ja bym to nazwała dążeniem do celu małymi krokami. Żeby zdobywać lekkie wzniesienia jako trening w drodze na Himalaje ;)

Małe kroczki- wtedy łatwiej uniknąć potknięcia. Choć w sumie z tym potknięciem to jeszcze byłoby pół biedy, ale gwarantuję, że jak się wypieprzycie, to zaboli jak porażka.


Wszystkiego dobrego dla Was! :) 


Zdjęcie dzięki:

https://firma.rp.pl/prawo-i-podatki/art37709831-co-czeka-firmy-w-2023-roku-podatki-prawo-pracy-i-zus


czwartek, 21 lipca 2022

Śmiać się? Płakać? Nie robić nic czy wstać i działać? A może ułoży się samo?

 











Komu zadajesz te pytania? Przecież nikt poza Tobą nie odpowie Ci na nie. Jeśli oczekujesz, że rozwiązanie cudownie spadnie Ci z nieba, to oczywiście możesz czekać dalej, ale może warto tutaj nadmienić, że masz na to prawie tak samo duże szanse jak na to, że wyhodujesz sobie na dłoni niebieskiego tulipana albo że tą samą dłoń uściśnie Ci jutro w spożywczaku Leonardo DiCaprio, bo akurat będzie tam przejazdem... W tym momencie żałuję, że nie mam do dyspozycji emotki człowieka pukającego się w czoło- byłaby tutaj w punkt.

Ale do rzeczy. Skoro już nakreśliłam Ci niski stopień prawdopodobieństwa wystąpienia pewnych zjawisk w Twoim życiu, to teraz zapewniam Cię, że jest przemegawysokie prawdopodobieństwo, że skoro to jest Twoje życie, to Ty tutaj rządzisz. Nie, ja nie twierdzę, że to jest proste. Ale kto mówił, że jest?!

I to nie jest tak, jak z dobrym sernikiem. Nie ma, że dadzą Ci do ręki przepis: tyle tego, tyle tamtego, to zamieszaj tak, a to śmak. Nie ma, że wsadzisz do piekarnika i pozamiatane. A potem voila- serniczek jak marzenie. Oj nie nie. Pomijam już fakt, że czasem nawet z najlepszego przepisu nic nie wyjdzie. Po prostu chodzi o to, że oczywistym jest, że nie ma gotowej receptury na to, jak ogarnąć każdą sytuację, w której się znajdziemy. Jeśli czekasz, aż bajzel sam się posprząta, rozwiązanie samo się znajdzie, a ciemne chmury same się przegonią, to czekaj dalej, tylko nie zdziw się, jeśli się nie doczekasz.

Nie, nie urodziłam się z takim podejściem. Nie, nie spadło mi z nieba. Na loterii też go nie wygrałam. Czy ktoś mnie tego nauczył? Myślę, że są takie osoby w moim życiu i chwała Im za to! Ale to ja musiałam chcieć się uczyć. To ja musiałam chcieć wziąć sprawy we własne ręce.

Może najzwyczajniej w świecie dostałam w kość tyle razy, że za którymś musiałam w końcu się otrzepać, spiąć tyłek, przestać liczyć na to, że wspomniany bajzel sam się posprząta a słońce samo zaświeci. Może z dwieście razy zadałam sobie pytanie, czy chcę dalej każdego dnia chodzić zdołowana każdym niepowodzeniem, czy być może lepszym pomysłem byłoby to, żeby dać sobie prawo do cieszenia się małymi rzeczami. I nauczyć się tego. A może to wcale nie było dwieście, tylko sto pięćdziesiąt? ;) kto by tam liczył.

To jak będzie?

Śmiać się? Płakać? Iść dalej, stać w miejscu, a może nadal się cofać? Ty decydujesz, którą opcję wybierzesz. Niezależnie od tego, na co padnie- kiedyś podziękujesz albo "podziękujesz" sobie. Przestań zakładać, że każdy ma od Ciebie lepiej i łatwiej- jest to Twoja subiektywna opinia. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jaki wózek ciągnie bądź pcha drugi człowiek. Problemy miewa każdy, nie tylko Ty.

Nie porównuj, nie czekaj, aż samo się poukłada. Nie pytaj mnie, bo ja nie znam odpowiedzi. Nie dam Ci gotowego przepisu (no chyba, że na sernik :D ).

Bierz życie w swoje ręce, spinaj tyłek i jazda. Będzie pod górkę, ale i odcinek z górki się trafi. Będą zakręty, wyboje, ale i masa pięknych miejsc po drodze.

Żyj, bo żyje się raz. Drugiej szansy nie będzie.



Zdjęcie dzięki:

https://projektprezent.pl/blog/tag/pozytywne-nastawienie/



czwartek, 17 marca 2022

Dosyć!

 











Tak, mam dosyć. Bo nie ma takiej czary, która w końcu się nie przeleje. I dlatego mówię STOP.


Dosyć ciągłego bycia niewystarczającą.

Dosyć tego, że muszę być taką, jak ktoś sobie życzy. Dosyć tego, że nie mogę być sobą, bo ludzie wokół prześcigają się w tym, w jaki sposób mi udowodnić, że moje zalety to równocześnie moje słabości. I że dobrym nie "opłaca się" być. Możliwe, że się nie opłaca, ale ja zawsze będę uważać, że warto. Warto próbować.

Mam dość mówienia tylko tego, co ktoś chciałby ode mnie usłyszeć, a nie tego, co naprawdę uważam i w głębi duszy czuję. I nie mam nawet na myśli szczerości do bólu, tylko prawo do wyrażania własnego zdania, nawet gdy jest ono mało "wygodne".

Dość świadomości, jak wielu ludzi miałoby dla mnie dziesiątki "złotych rad" dotyczących tego, co powinnam w sobie zmienić. Nawet gdybym zmieniła wszystko, zgodnie z wytycznymi, to kim bym się stała? Ideałem? Przecież każdy zna oklepane powiedzenie, że ideał nie istnieje. Wiem natomiast, kim na pewno bym nie była. Nie byłabym sobą.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że jestem "nie taka". Nie taka, czyli właściwie jaka?!

Nie, to nie jest rok pod znakiem przemyśleń. Nie, to nie są przemyślenia na dobranoc. Ani zbiór złotych myśli. Nikomu nie proponowałabym, żeby wypisał to sobie na suficie nad łóżkiem.

To jest po prostu moment, kiedy mam dość poczucia, że robię coś złego, gdy się uśmiecham, gdy cieszę się małymi rzeczami, gdy wstanę prawą nogą choć wszyscy woleliby, żebym wstała lewą. Dość poczucia, że najlepiej byłoby, gdybym padła na kolana i przeprosiła za bycie sobą.

A później zaczyna się... No bo jak można mieć siłę uśmiechać się po nieprzespanej nocy, przy kolejnej chorobie Dzieci, przy troskach i zmartwieniach, które dotykają każdego. Najłatwiej założyć, że nie da się. Albo że to wszystko to teatrzyk, prawda? No to Was rozczaruję- nie muszę udawać, bo robię to dla siebie. Nie dla opinii innych.

Myślicie, że tylko uśmiech kłuje w oczy? Otóż nie. Brak uśmiechu też kłuje. Ile razy słyszałam: "nie no, S., ja to mogę mieć gorszy dzień, ale nie Ty! Przecież Ty zawsze uśmiechnięta, a Optymistka to powinnaś mieć na drugie imię." Szczerze? Nigdy nie słyszałam większej bredni. Nie da się zawsze szczerze uśmiechać, bo życie to nie bajka, i absolutnie każdy ma czasami dość, a ja nie jestem wyjątkiem od reguły.

Czy można być pośrodku? Nie wiem. Czy ja chcę być pośrodku? NIE.

A teraz przeczytaj to jeszcze raz, i pomyśl, czy Ty nie próbujesz być pośrodku. I zadaj sobie pytanie: po co to robisz? Po co próbujesz się rozdrabniać, ulepszać, dopasowywać? Jeśli akceptujesz sam siebie, to inni tym bardziej powinni.

Mówią, że jeszcze nie urodził się taki, który by wszystkim dogodził. I nie urodzi się. Ale czy nas powinno to obchodzić? Czy powinniśmy dążyć do tego, żeby przypodobać się wszystkim? Żeby być takimi, jakimi chcieliby nas widzieć inni?

Czy nie zasługujemy na to, żeby być po prostu sobą, i żeby nas akceptowano razem z naszymi wadami i niedoskonałościami? Zasługujemy. A wszystkim innym zostawmy otwarte drzwi, żeby mogli wyjść, kiedy dotrze do nich, że nie zdołają nas zmienić wg własnego widzimisię.

Zrozumiałam, że szkoda mi na to czasu i energii. Na to, abym siebie i swoje życie dopasowywała do innych.

Idzie wiosna, czas porządków. Może w życiowej "szafie" również przydałoby się zrobić porządki? Pozbyć się tego, co tylko zajmuje miejsce, robiąc przestrzeń na coś nowego, dobrego? Sami zdecydujcie, powodzenia! ;)




Zdjęcie dzięki:

https://www.akumulator.pl/artykuly/stop-zatrzymaj-sie/



środa, 19 stycznia 2022

Znaleźć światełko w tunelu, czyli kiedy banał wcale nie jest banalny.

 




















Ciemność. Obezwładniająca, paraliżująca ciemność. Otacza Cię zewsząd, widzisz tylko ją. Czujesz, jakby była czymś, czego można dotknąć, posmakować.

Nie wiesz, gdzie jesteś. Masz graniczące z pewnością przekonanie, że jeszcze parę chwil wcześniej byłeś zupełnie gdzieś indziej. Szedłeś wyboistą ścieżką, z mnóstwem zakrętów, która- jeśli zdołasz się zastanowić- od pewnego czasu znacznie częściej stromo wznosi się ku górze, a bardzo rzadko pozwala Ci kroczyć w dół, dając okazję na złapanie oddechu i podziwianie widoków.

Szedłeś? A może bliżej prawdy leżałoby słowo "powłóczyłeś nogami" albo "czołgałeś się"? Zwłaszcza wtedy, gdy niektóre wzniesienia pokonywałeś z workiem kamieni na plecach, mając niejednokrotnie wrażenie, że na jeden Twój krok do przodu przypadają średnio dwa w tył?

No więc szedłeś? Zapewne próbowałeś, chciałeś...

A teraz jesteś tutaj. Piwnica? Pierwsza myśl, która przychodzi Ci do głowy. Ale równie dobrze może to być cokolwiek. Jakie ma to znaczenie w zupełnej ciemności? Ciemność to ciemność- odbiera urodę i wartość każdej rzeczy.

Czujesz narastającą panikę. Dreszcz przechodzi Ci po plecach. Boisz się. Krzyczysz, wołając o pomoc. Czekasz, ale nikt nie nadchodzi. Nikt Cię nie usłyszał. Jesteś sam. Który to już raz?

Czy przejdzie Ci wtedy przez myśl kilka oklepanych słów, które pewnie niejednokrotnie już w swoim życiu słyszałeś: "Umiesz liczyć? Licz na siebie"?

Jak to możliwe, że chwilę wcześniej kroczyłeś tamtą drogą, a teraz...

Powoli zaczynasz się poruszać. Po omacku próbujesz znaleźć cokolwiek, co pozwoli Ci opuścić to miejsce. Drzwi, okna. Wyciągasz niepewnie ręce przed siebie. Przesuwasz ostrożnie dłońmi po czymś, co wydaje się być ścianą. Żadnych mebli, żadnych przedmiotów. Z każdym kolejnym pokonanym centymetrem maleje Twoja nadzieja na to, że znajdziesz stąd wyjście. Ale szukasz dalej.

W końcu to do Ciebie dociera- nie ma drzwi, nie ma też okien. Żadnych otworów.

Po policzku spływa łza. Strachu? Rezygnacji? Bezsilności? A może najbardziej przeraża poczucie, że jesteś w tym sam? Znowu...

Nadludzkim wysiłkiem zbierasz się w sobie. Walczysz dalej. Chcesz znaleźć cokolwiek. Włącznik światła chociażby. No bo raczej nie liczysz na to, że ktoś był na tyle kreatywny, żeby zostawić Ci tam podręczny zestaw składający się ze świeczki i zapałek, albo chociaż latarkę? Jeśli liczysz, to ja bym jednak postawiła na opcję z włącznikiem, bo na liczeniu na kreatywność można się przejechać.

Może gdy znajdziesz światło, choćby maleńkie i wątłe, zdołasz znaleźć wyjście, którego nie byłeś w stanie odszukać w ciemnościach? "Przecież musi ono istnieć"- odzywa się w Twojej głowie zaspanym głosem  nadzieja, która najwidoczniej ucięła sobie drzemkę, podczas gdy Ty usilnie szukałeś wyjścia.

Może to tylko sen? Okropny koszmar, z którego obudzisz się lada chwila? Uszczypnięcie w rękę pozbawia Cię złudzeń- to nie jest sen. Wygląda na film, ale to też nie to. To dzieje się naprawdę.

A co, jeśli to jednak nie jest piwnica? Może jesteś w przysłowiowej dupie po prostu? Czy to poprawia Twoją sytuację?

Nie sądzę.

Teraz zaczyna do Ciebie docierać, jak do tego wszystkiego doszło...

Szedłeś sobie swoją drogą, jak dotychczas, tą samą każdego dnia, mniej lub bardziej wyboistą, z ostrzejszymi lub łagodniejszymi zakrętami, aż nagle trafiło się nie wzniesienie, a prawdziwa góra do zdobycia, tylko kamieni w plecaku zdecydowanie za dużo, jak na poradzenie sobie z takim wyzwaniem. Nie zdążyłeś złapać oddechu, odpocząć, nacieszyć się etapem pięknych widoków, gdy było "z górki", a potem wziąć rozbiegu. Ale przede wszystkim nie było Ci dane opróżnić plecaka...

Ile da się udźwignąć, zanim znajdziemy się w momencie, w którym znalezienie "włącznika" zadecyduje o tym, czy damy radę się podnieść, otrzepać i iść dalej?

Są piwnice, w których go nie znajdziemy, bo go tam nie ma. Ale chcę wierzyć w to, że skoro do jakiejś piwnicy dało się wejść, to musi się dać również z niej wyjść. Z pomocą światła bądź bez.
Ale gdy już znajdziemy wyjście, po bezsilności nie będzie ani śladu, a my będziemy gotowi znowu wrócić na naszą drogę, i oby ten odcinek "z górki" nie był stromy, ale łagodnie trwał i trwał. Łapmy wtedy oddech, spróbujmy opróżnić plecak, znajdźmy powód do jednego szczerego uśmiechu. Może wtedy kolejne wzniesienie okaże się łatwiejsze do pokonania? Mocno w to wierzę :)



Zdjęcie dzięki:
https://www.istockphoto.com/pl/obrazy/%C5%9Bwiate%C5%82ko-w-ko%C5%84cu-tunelu


czwartek, 23 września 2021

Bądź taka uśmiechnięta. Zawsze.


 












Dawno tutaj nie zaglądałam.. A gdy wracam, to wracam z mnóstwem pytań. Chyba przede wszystkim do siebie.

Jak często zdarza Wam się sytuacja, gdy nie zastanawiacie się nad konsekwencją swoich zachowań? Sytuacja, gdy nie zastanawiacie się nad tym, jak Wasze emocje i drobne gesty wpływają na ludzi, którymi się otaczacie?

Wcale nie muszę cofać się pamięcią zbyt daleko, aby jak w filmie zaczęły mi przeskakiwać przed oczyma klatki pełne rozmaitych sytuacji, które mogłabym wrzucić do jednego worka i podpisać go dość wymownie- BYŁO PRZESRANE.

Czy w takich momentach ktokolwiek z nas myśli o tym, żeby się uśmiechać? Pokażcie mi chociaż jedną taką osobę. W nosie mamy wtedy uśmiechy. Albo i głębiej. W dupie mamy też to, czy ktoś usłyszy nasze darcie, mowę, której daleko do poezji, albo trzaskanie w myślach drzwiami tak głośne, że zdawać by się mogło, że myśli te słyszą ludzie na sąsiedniej ulicy, jakby to w ogóle było możliwe. 

Gdyby w takich chwilach ktoś znienacka powiedział do nas "uśmiechnij się", to prędzej niż uśmiech dostałby... w zęby ;) albo przynajmniej wykład na temat tego, czego nie należy mówić do osoby, której aktualne ciśnienie wynosi od 300 wzwyż- tak dla własnego dobra ;)

Ale serio...

Tak to już często bywa, że o tych dobrych momentach zapominamy dopóki tych kiepskich nie jest na tyle, abyśmy zatęsknili za każdą chwilą, w której było dobrze, bo było po prostu normalnie.

A teraz inaczej. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak bardzo ludzie zwracają uwagę na to, czego u Was nie widzą? Zagwostka. Ja się nie zastanawiałam. Przyjmowałam za pewnik, że oceniamy to, co widzimy, a nie to, czego nie widzimy, a chcielibyśmy widzieć.

MAMO, BĄDŹ TAKA UŚMIECHNIĘTA. ZAWSZE.

Pięć słów. Tylko pięć słów. A siła rażenia potężna. Może dlatego, że padły z ust trzylatka, mojego trzylatka. O godzinie dwudziestej z minutami świat jakby na chwilę się zatrzymał. A może ktoś walnął mnie w głowę, tylko nie zdążyłam zauważyć? Bez znaczenia, efekt był identyczny.

Zaczęłam się zastanawiać, jak to jest możliwe, że wpadł na coś takiego. Zaczęłam się zastanawiać, czy naprawdę bywają dni, że uśmiecham się tak rzadko, że taki Maluch zdołał to zauważyć? Czy tak bardzo potrafią mnie zdominować te gorsze momenty, że brakuje sił na uśmiech? A może czasem brakuje powodów, żeby się uśmiechać? A co, jeśli tylko mi się wydaje, że brakuje? Może czasami ich nie widzę, bo nie staram się szukać?

Nie wiem. A może wiem?

Uświadomił mi natomiast to, o co pytałam Was na początku. Zdałam sobie sprawę z tego, w jak ogromnym byłam błędzie uważając, że nie słucha tego, co mówię, i nie patrzy na to, co robię ani jak się zachowuję.

Patrzy. Obserwuje. Widzi. I wyciąga wnioski. Jeśli to nie jest wystarczający powód, żeby częściej się uśmiechać, to co miałoby nim być?

Nie wiem. A może wiem? A Wy wiecie?


Tego Wam życzę- uśmiechu :)



Zdjęcie dzięki:
https://nakrecenisloncem.pl/codziennosc/usmiech-dnia/

środa, 14 kwietnia 2021

Nie wróciła.





I co ja mogę? Guzik mogę co najwyżej!

Poszła w piz oraz w du, i ani me, ani be, ani nawet kukuryku.

Fakt. Nie zawsze jest nam po drodze. Nie zawsze nam się układa. Nie zawsze się dogadujemy, a wręcz często za pierona się nie dogadujemy. Ten związek należy do burzliwych, a wzlotów i upadków można by naliczyć tyle co włosów na głowie.

Jestem tolerancyjna, serio. Przymykam oczy na fochy i każde tupnięcie nogą. Na każdą sytuację, gdy bez uprzedzenia po prostu wychodzi, i to z hukiem. I zostawia mnie samą. Jak na ironię- zawsze, gdy jej potrzebuję. Nie da się ukryć, że z nią jest łatwiej. A bez niej...

Powiedzmy sobie szczerze- nie ma związków idealnych. Nadal jestem zdania, że tworzymy całkiem fajny tandem. Oczywiście wtedy, gdy nie znika. Albo gdy nie śmieje mi się szyderczo w twarz.

Myślałam, że wróci. W końcu wczoraj to było wczoraj. Miałam przekonanie graniczące z pewnością. A tu jak kulą w płot normalnie. Przeliczyłam się, bo cwana bestia jednak nie wróciła na noc. Otwieram jedno oko, potem niechętnie drugie oko, gdzieś pomiędzy słyszę "Maaamoooo!" i już kuźwa wiem, że zostałam sama na placu boju. 

I wyobrażam sobie, jak moja cudowna CIERPLIWOŚĆ poszła w melanż i zabalowała na maksa. A może grzeje tyłek gdzieś, gdzie z pewnością nie ma zimy w czasie wiosny (!), pije skubana drinka z parasolką i ma minę mówiącą "No to teraz zobaczymy jak sobie poradzisz beze mnie". A na czole ma wypisane "Będę jak wrócę". No. I to by było na tyle.

Miałam nadzieję, że jak wróci, to przyklei się do mnie, jak wczoraj te nieszczęsne kartki do lodówki, ale nie pykło nam to, Edytka. Wiesz o czym mówię.

Jak sobie radzę bez niej? Wersja oficjalna- zajebiście. Wersja mniej oficjalna- mniej zajebiście ;) ale już ja Ci zołzo pokażę jutro, jak potrafię być zaradna w pojedynkę, choćbym miała na rzęsach stanąć!

Nie, nie jest tak lekko, jak bym chciała, ale zawsze jest szansa, że jutro będzie lepiej. Dziś tego się trzymam. I obym rano była tak samo pozytywnie nastawiona ;)




Zdjęcie dzięki:
https://www.miastokobiet.pl/tylko-dla-doroslych-romans/




wtorek, 13 kwietnia 2021

I pokonał mnie makaron.

 





















A dokładnie nitka cienka. Jastrzębski. Znacie? Ja znam. Poznałam dogłębnie. W końcu gotuję go średnio ze trzy razy na tydzień.

Nie, ten post nie zawiera lokowania produktu. Ten post będzie mrożącą krew w żyłach opowieścią opartą na faktach. Opowieścią o nierównej walce, którą przyszło mi stoczyć, i w której poległam. Nie pierwszy zresztą raz, ale kto by to liczył?

To się wydarzyło gdzieś pomiędzy tym jak:

* Jako sędzia byłam dziś zmuszona orzekać w tak wielu sporach (tylko tych wyłącznie najwyższej wagi, rzecz jasna), że gdzieś pomiędzy siódmą a trzydziestą czwartą rozprawą straciłam rachubę, ile razy wydałam wyrok uniewinniający, a ile razy wymierzyłam karę bezwzględnego zakazu oglądania bajek do wieczora chociażby. Czasem ciężko oceniać na podstawie zebranego materiału dowodowego, gdy jedna ze stron mówi "To nie ja!" a druga tonem niespełna 6-letniego znawcy mówi "Takie życie". 

Tak z ciekawości. Widzieliście kiedyś, jaki sędzia ma młotek? Przysięgam, miałam ochotę pieprznąć swoim i pójść w ciul. Albo zatkać uszy i poczekać, aż sami się pogodzą, tudzież dadzą sobie po razie. Sztuka dyplomacji na miarę XXI wieku.

A tym, gdy:

* Spuściłam tych Pierników tylko na 3 minuty z oczu. 3 minuty!! Taka jestem szybka, jeśli chodzi o prysznic na czas- poziom ekspert. Wychodzę z łazienki, zadowolona, że chociaż przez ten czas miałam spokój i... Co to ja mówiłam o spokoju?! To by było na tyle, jeśli o spokój chodzi. Dumna jak paw Córka podbiega i mówi "Patrz mamo, jak ładnie przykleiłam na lodówce moje rysunki, gdy się kąpałaś". Pomyślałam "Spoko, luz". Pewnie magnesami przymocowała. I nie powiem co mnie strzeliło, gdy zobaczyłam, że trzyma w ręce klej... W zasadzie tylko dla formalności zapytałam, czy użyła do klejenia tego oto kleju. Mówi mi "No tak mamo, a to czym niby miałam przykleić, skóro zabroniłaś mi przyklejać taśmę na lodówce?". Mądre Dziecko, czego o matce nie można powiedzieć... Zabroniłam taśmy, zapomniałam o kleju wspomnieć. Za głupotę przeważnie należy słono zapłacić, więc wzięłam i kutwa sobie sama posprzątałam. A żeby nie było, że nie uczę się na własnych błędach- klej schowałam. Konkretnie. Niektóre sytuacje wymagają drastycznych rozwiązań..

Gdzieś pomiędzy jednym a drugim, za siedmioma górami, siedmioma lasami i siedmioma rzekami żyła sobie dziewczyna, która nie wiedziała, co to ból zatok i rozwrzeszczane Dzieci. Żyła sobie w pięknej komnacie na szczycie wysokiej wieży i... miała wyrąbane na wszystko po całości! A co!
 
Ale wróćmy do makaronu. Skubane niteczki. Nie wiem jak (ale wiem, że szybko), nie wiem skąd (ale na pewno z szuflady) dostały się w ręce Dzieci, a potem w jakiś niewyobrażalny dla mnie sposób wylądowały na dywanie. Nie, nie na podłodze. To by było zbyt proste, a przecież moje Dzieci są ambitne i czasem tak jebitnie kreatywne (zwłaszcza w kwestii robienia sajgonu), że przewyższa to moją zdolność pojmowania. Na dywanie, kuźwa!

Jakiś pieprzony makaron przelał czarę goryczy. Słabe, no nie? Może to przez zajebisty ból głowy, kolejny zresztą dzień. Może przez to, że przez ten ból nie mogę się schylić, przekręcić głowy i normalnie funkcjonować, a patrząc na ten bajzel wiedziałam, że na klęczkach przyjdzie mi to posprzątać. A może miałam zwyczajnie (kurde jego mać) tak dość całego tego dnia, że rozwaliła mnie pierwsza lepsza akcja jakich codziennie jest przecież wiele. Padło na makaron. Denne. Zajebiście denne. Moja kreatywność gromi mnie teraz wzrokiem i puka w czoło, że mogłam się bardziej wysilić. No sorry, ten scenariusz napisało życie. Epicko, wiem... sama bym ciulowiej nie wymyśliła.

Zastanawiacie się, co było dalej? A co mogło być. Usiadłam obok miejsca zbrodni, rozwyłam się jak Dziecię i wyskubałam ten makaron z cholernego dywanu, no bo co miałam zrobić? Czy było darcie? Było. Co będę ściemniać, że nie. Jak szukacie idealnej matki- to szukajcie dalej, bo to nie ten adres. A jak ją znajdziecie, to koniecznie mi przedstawcie, bo w to, że istnieje, wierzę tak samo, jak w jednorożce.

W ramach sprawdzania, ile jeszcze wytrzymam, na dokładkę zaserwowano mi akcję z lodówką. Wzięli mnie z zaskoczenia, bo byłam przekonana, że już nic więcej dziś nie zmalują. Jak zwykle- nie doceniłam własnych Dzieci. Mój błąd.

O moja cierpliwości- dlaczego wyszłaś i nawet się nie pożegnałaś?! Mogłaś chociaż uprzedzić, że się ulatniasz i nie wiesz, kiedy wrócisz. Poszłabym z Tobą, kurde!
Razem tworzymy całkiem zgrany tandem, więc błagam Cię- wróć zanim usłyszę rano "Mamooooooooo... !!!"





Zdjęcie dzięki:
https://stylzycia.polki.pl/choroby,weekendowy-bol-glowy-co-to-takiego,10327721,artykul.html