poniedziałek, 2 stycznia 2023

Nowy rok, stara ja.

 











Jeśli wydaje Wam się, że ten post będzie esejem na temat tego, jak długa jest lista moich noworocznych postanowień, to powiem Wam od razu, że guzik z pętelką ;)

Ciul z postanowieniami. Serio. Robiłam je rok temu, dwa lata wstecz również, i podejrzewam, że z 10 lat temu także. Myślę nawet, że wtedy to pewnie miałam spisaną listę postanowień. No wiecie- czego to ja nie zrobię, jakich gór nie przeniosę, jakich przepaści nie przeskoczę. Tyle, że ktoś mi ostatnio notorycznie powtarza, że małym krokiem przepaści nie przeskoczysz, a paradoks polega na tym, że postanowienia (jakiekolwiek, nie tylko te noworoczne) powinny być małymi krokami. MAŁYMI.

Ja wiem, że nie brakuje na świecie ambitnych bestii. Takich, które na miesiąc przed końcem roku stworzą listę pięćdziesięciu postanowień, i choćby się waliło, paliło, albo choćby miały się zajechać, to dopną swego. Albo przynajmniej za wszelką cenę będą próbować same przed sobą się z tego wywiązać.

Ale pytam serio- czy warto?!

A może zamiast czekać do lutego z refleksją, że o kant tyłka można to wszystko rozbić, warto przestać PLANOWAĆ a zacząć ROBIĆ?

Może lepiej małymi krokami iść do przodu, przestać marzyć o zdobyciu Himalajów, gdy nie chce nam się nawet pokonać lekkiego wzniesienia, które od dawna mamy pod nosem?

Lubimy planować, lubimy czasami w tym przedobrzyć. A gdyby tak zrozumieć, że czas ucieka? Ucieka przez palce. Nie zmieni tego najlepszy plan i nawet najbardziej ambitne czy oryginalne postanowienia. 

Kiedy nauczymy się skracać te nasze listy? Skracać do minimum. Ograniczyć się do jednego jedynego punktu, jaki na tej liście powinien się znaleźć- ja i moje szczęście.

Jak wiele punktów na Waszej liście odnosi się do rzeczy, które chcecie zrobić tylko dlatego, żeby poczuć się lepszymi od innych? Płaski brzuch, żeby nie wyglądać gorzej niż koleżanka z pracy. Nauka hiszpańskiego, bo skoro Kowalski się nauczył, to ja nie mogę być gorszy. Remont łazienki, chociaż robiłeś go 2 lata temu, ale przecież nie możesz być gorszy od sąsiada, który swoją wyremontował przed tygodniem. Wyjazd w góry, bo przecież znajomi tam ostatnio byli, mimo że Ty dałbyś pokroić się za spacer plażą podczas zachodu słońca nad morzem.

Czy takie postanowienia mają sens? Być może. W każdym razie ja go nie widzę. I raczej nie dlatego, że pisząc to nie mam okularów na nosie.

W tym roku nie mam żadnych postanowień. Natomiast chcę wierzyć, że zmądrzałam na tyle, żeby stawiać na siebie. Iść małymi krokami, ale do przodu. Uśmiechać się, mając do tego powody, a nie dlatego, że inni patrzą albo tego ode mnie oczekują. Czuć się szczęśliwą, nawet gdyby to szczęście miały przynosić maleńkie rzeczy. A może zwłaszcza wtedy.

Czy można to nazwać postanowieniami? Ja bym to nazwała dążeniem do celu małymi krokami. Żeby zdobywać lekkie wzniesienia jako trening w drodze na Himalaje ;)

Małe kroczki- wtedy łatwiej uniknąć potknięcia. Choć w sumie z tym potknięciem to jeszcze byłoby pół biedy, ale gwarantuję, że jak się wypieprzycie, to zaboli jak porażka.


Wszystkiego dobrego dla Was! :) 


Zdjęcie dzięki:

https://firma.rp.pl/prawo-i-podatki/art37709831-co-czeka-firmy-w-2023-roku-podatki-prawo-pracy-i-zus