czwartek, 21 lipca 2022

Śmiać się? Płakać? Nie robić nic czy wstać i działać? A może ułoży się samo?

 











Komu zadajesz te pytania? Przecież nikt poza Tobą nie odpowie Ci na nie. Jeśli oczekujesz, że rozwiązanie cudownie spadnie Ci z nieba, to oczywiście możesz czekać dalej, ale może warto tutaj nadmienić, że masz na to prawie tak samo duże szanse jak na to, że wyhodujesz sobie na dłoni niebieskiego tulipana albo że tą samą dłoń uściśnie Ci jutro w spożywczaku Leonardo DiCaprio, bo akurat będzie tam przejazdem... W tym momencie żałuję, że nie mam do dyspozycji emotki człowieka pukającego się w czoło- byłaby tutaj w punkt.

Ale do rzeczy. Skoro już nakreśliłam Ci niski stopień prawdopodobieństwa wystąpienia pewnych zjawisk w Twoim życiu, to teraz zapewniam Cię, że jest przemegawysokie prawdopodobieństwo, że skoro to jest Twoje życie, to Ty tutaj rządzisz. Nie, ja nie twierdzę, że to jest proste. Ale kto mówił, że jest?!

I to nie jest tak, jak z dobrym sernikiem. Nie ma, że dadzą Ci do ręki przepis: tyle tego, tyle tamtego, to zamieszaj tak, a to śmak. Nie ma, że wsadzisz do piekarnika i pozamiatane. A potem voila- serniczek jak marzenie. Oj nie nie. Pomijam już fakt, że czasem nawet z najlepszego przepisu nic nie wyjdzie. Po prostu chodzi o to, że oczywistym jest, że nie ma gotowej receptury na to, jak ogarnąć każdą sytuację, w której się znajdziemy. Jeśli czekasz, aż bajzel sam się posprząta, rozwiązanie samo się znajdzie, a ciemne chmury same się przegonią, to czekaj dalej, tylko nie zdziw się, jeśli się nie doczekasz.

Nie, nie urodziłam się z takim podejściem. Nie, nie spadło mi z nieba. Na loterii też go nie wygrałam. Czy ktoś mnie tego nauczył? Myślę, że są takie osoby w moim życiu i chwała Im za to! Ale to ja musiałam chcieć się uczyć. To ja musiałam chcieć wziąć sprawy we własne ręce.

Może najzwyczajniej w świecie dostałam w kość tyle razy, że za którymś musiałam w końcu się otrzepać, spiąć tyłek, przestać liczyć na to, że wspomniany bajzel sam się posprząta a słońce samo zaświeci. Może z dwieście razy zadałam sobie pytanie, czy chcę dalej każdego dnia chodzić zdołowana każdym niepowodzeniem, czy być może lepszym pomysłem byłoby to, żeby dać sobie prawo do cieszenia się małymi rzeczami. I nauczyć się tego. A może to wcale nie było dwieście, tylko sto pięćdziesiąt? ;) kto by tam liczył.

To jak będzie?

Śmiać się? Płakać? Iść dalej, stać w miejscu, a może nadal się cofać? Ty decydujesz, którą opcję wybierzesz. Niezależnie od tego, na co padnie- kiedyś podziękujesz albo "podziękujesz" sobie. Przestań zakładać, że każdy ma od Ciebie lepiej i łatwiej- jest to Twoja subiektywna opinia. Tak naprawdę nigdy nie wiesz, jaki wózek ciągnie bądź pcha drugi człowiek. Problemy miewa każdy, nie tylko Ty.

Nie porównuj, nie czekaj, aż samo się poukłada. Nie pytaj mnie, bo ja nie znam odpowiedzi. Nie dam Ci gotowego przepisu (no chyba, że na sernik :D ).

Bierz życie w swoje ręce, spinaj tyłek i jazda. Będzie pod górkę, ale i odcinek z górki się trafi. Będą zakręty, wyboje, ale i masa pięknych miejsc po drodze.

Żyj, bo żyje się raz. Drugiej szansy nie będzie.



Zdjęcie dzięki:

https://projektprezent.pl/blog/tag/pozytywne-nastawienie/



czwartek, 17 marca 2022

Dosyć!

 











Tak, mam dosyć. Bo nie ma takiej czary, która w końcu się nie przeleje. I dlatego mówię STOP.


Dosyć ciągłego bycia niewystarczającą.

Dosyć tego, że muszę być taką, jak ktoś sobie życzy. Dosyć tego, że nie mogę być sobą, bo ludzie wokół prześcigają się w tym, w jaki sposób mi udowodnić, że moje zalety to równocześnie moje słabości. I że dobrym nie "opłaca się" być. Możliwe, że się nie opłaca, ale ja zawsze będę uważać, że warto. Warto próbować.

Mam dość mówienia tylko tego, co ktoś chciałby ode mnie usłyszeć, a nie tego, co naprawdę uważam i w głębi duszy czuję. I nie mam nawet na myśli szczerości do bólu, tylko prawo do wyrażania własnego zdania, nawet gdy jest ono mało "wygodne".

Dość świadomości, jak wielu ludzi miałoby dla mnie dziesiątki "złotych rad" dotyczących tego, co powinnam w sobie zmienić. Nawet gdybym zmieniła wszystko, zgodnie z wytycznymi, to kim bym się stała? Ideałem? Przecież każdy zna oklepane powiedzenie, że ideał nie istnieje. Wiem natomiast, kim na pewno bym nie była. Nie byłabym sobą.

Zawsze znajdzie się ktoś, kto uzna, że jestem "nie taka". Nie taka, czyli właściwie jaka?!

Nie, to nie jest rok pod znakiem przemyśleń. Nie, to nie są przemyślenia na dobranoc. Ani zbiór złotych myśli. Nikomu nie proponowałabym, żeby wypisał to sobie na suficie nad łóżkiem.

To jest po prostu moment, kiedy mam dość poczucia, że robię coś złego, gdy się uśmiecham, gdy cieszę się małymi rzeczami, gdy wstanę prawą nogą choć wszyscy woleliby, żebym wstała lewą. Dość poczucia, że najlepiej byłoby, gdybym padła na kolana i przeprosiła za bycie sobą.

A później zaczyna się... No bo jak można mieć siłę uśmiechać się po nieprzespanej nocy, przy kolejnej chorobie Dzieci, przy troskach i zmartwieniach, które dotykają każdego. Najłatwiej założyć, że nie da się. Albo że to wszystko to teatrzyk, prawda? No to Was rozczaruję- nie muszę udawać, bo robię to dla siebie. Nie dla opinii innych.

Myślicie, że tylko uśmiech kłuje w oczy? Otóż nie. Brak uśmiechu też kłuje. Ile razy słyszałam: "nie no, S., ja to mogę mieć gorszy dzień, ale nie Ty! Przecież Ty zawsze uśmiechnięta, a Optymistka to powinnaś mieć na drugie imię." Szczerze? Nigdy nie słyszałam większej bredni. Nie da się zawsze szczerze uśmiechać, bo życie to nie bajka, i absolutnie każdy ma czasami dość, a ja nie jestem wyjątkiem od reguły.

Czy można być pośrodku? Nie wiem. Czy ja chcę być pośrodku? NIE.

A teraz przeczytaj to jeszcze raz, i pomyśl, czy Ty nie próbujesz być pośrodku. I zadaj sobie pytanie: po co to robisz? Po co próbujesz się rozdrabniać, ulepszać, dopasowywać? Jeśli akceptujesz sam siebie, to inni tym bardziej powinni.

Mówią, że jeszcze nie urodził się taki, który by wszystkim dogodził. I nie urodzi się. Ale czy nas powinno to obchodzić? Czy powinniśmy dążyć do tego, żeby przypodobać się wszystkim? Żeby być takimi, jakimi chcieliby nas widzieć inni?

Czy nie zasługujemy na to, żeby być po prostu sobą, i żeby nas akceptowano razem z naszymi wadami i niedoskonałościami? Zasługujemy. A wszystkim innym zostawmy otwarte drzwi, żeby mogli wyjść, kiedy dotrze do nich, że nie zdołają nas zmienić wg własnego widzimisię.

Zrozumiałam, że szkoda mi na to czasu i energii. Na to, abym siebie i swoje życie dopasowywała do innych.

Idzie wiosna, czas porządków. Może w życiowej "szafie" również przydałoby się zrobić porządki? Pozbyć się tego, co tylko zajmuje miejsce, robiąc przestrzeń na coś nowego, dobrego? Sami zdecydujcie, powodzenia! ;)




Zdjęcie dzięki:

https://www.akumulator.pl/artykuly/stop-zatrzymaj-sie/



środa, 19 stycznia 2022

Znaleźć światełko w tunelu, czyli kiedy banał wcale nie jest banalny.

 




















Ciemność. Obezwładniająca, paraliżująca ciemność. Otacza Cię zewsząd, widzisz tylko ją. Czujesz, jakby była czymś, czego można dotknąć, posmakować.

Nie wiesz, gdzie jesteś. Masz graniczące z pewnością przekonanie, że jeszcze parę chwil wcześniej byłeś zupełnie gdzieś indziej. Szedłeś wyboistą ścieżką, z mnóstwem zakrętów, która- jeśli zdołasz się zastanowić- od pewnego czasu znacznie częściej stromo wznosi się ku górze, a bardzo rzadko pozwala Ci kroczyć w dół, dając okazję na złapanie oddechu i podziwianie widoków.

Szedłeś? A może bliżej prawdy leżałoby słowo "powłóczyłeś nogami" albo "czołgałeś się"? Zwłaszcza wtedy, gdy niektóre wzniesienia pokonywałeś z workiem kamieni na plecach, mając niejednokrotnie wrażenie, że na jeden Twój krok do przodu przypadają średnio dwa w tył?

No więc szedłeś? Zapewne próbowałeś, chciałeś...

A teraz jesteś tutaj. Piwnica? Pierwsza myśl, która przychodzi Ci do głowy. Ale równie dobrze może to być cokolwiek. Jakie ma to znaczenie w zupełnej ciemności? Ciemność to ciemność- odbiera urodę i wartość każdej rzeczy.

Czujesz narastającą panikę. Dreszcz przechodzi Ci po plecach. Boisz się. Krzyczysz, wołając o pomoc. Czekasz, ale nikt nie nadchodzi. Nikt Cię nie usłyszał. Jesteś sam. Który to już raz?

Czy przejdzie Ci wtedy przez myśl kilka oklepanych słów, które pewnie niejednokrotnie już w swoim życiu słyszałeś: "Umiesz liczyć? Licz na siebie"?

Jak to możliwe, że chwilę wcześniej kroczyłeś tamtą drogą, a teraz...

Powoli zaczynasz się poruszać. Po omacku próbujesz znaleźć cokolwiek, co pozwoli Ci opuścić to miejsce. Drzwi, okna. Wyciągasz niepewnie ręce przed siebie. Przesuwasz ostrożnie dłońmi po czymś, co wydaje się być ścianą. Żadnych mebli, żadnych przedmiotów. Z każdym kolejnym pokonanym centymetrem maleje Twoja nadzieja na to, że znajdziesz stąd wyjście. Ale szukasz dalej.

W końcu to do Ciebie dociera- nie ma drzwi, nie ma też okien. Żadnych otworów.

Po policzku spływa łza. Strachu? Rezygnacji? Bezsilności? A może najbardziej przeraża poczucie, że jesteś w tym sam? Znowu...

Nadludzkim wysiłkiem zbierasz się w sobie. Walczysz dalej. Chcesz znaleźć cokolwiek. Włącznik światła chociażby. No bo raczej nie liczysz na to, że ktoś był na tyle kreatywny, żeby zostawić Ci tam podręczny zestaw składający się ze świeczki i zapałek, albo chociaż latarkę? Jeśli liczysz, to ja bym jednak postawiła na opcję z włącznikiem, bo na liczeniu na kreatywność można się przejechać.

Może gdy znajdziesz światło, choćby maleńkie i wątłe, zdołasz znaleźć wyjście, którego nie byłeś w stanie odszukać w ciemnościach? "Przecież musi ono istnieć"- odzywa się w Twojej głowie zaspanym głosem  nadzieja, która najwidoczniej ucięła sobie drzemkę, podczas gdy Ty usilnie szukałeś wyjścia.

Może to tylko sen? Okropny koszmar, z którego obudzisz się lada chwila? Uszczypnięcie w rękę pozbawia Cię złudzeń- to nie jest sen. Wygląda na film, ale to też nie to. To dzieje się naprawdę.

A co, jeśli to jednak nie jest piwnica? Może jesteś w przysłowiowej dupie po prostu? Czy to poprawia Twoją sytuację?

Nie sądzę.

Teraz zaczyna do Ciebie docierać, jak do tego wszystkiego doszło...

Szedłeś sobie swoją drogą, jak dotychczas, tą samą każdego dnia, mniej lub bardziej wyboistą, z ostrzejszymi lub łagodniejszymi zakrętami, aż nagle trafiło się nie wzniesienie, a prawdziwa góra do zdobycia, tylko kamieni w plecaku zdecydowanie za dużo, jak na poradzenie sobie z takim wyzwaniem. Nie zdążyłeś złapać oddechu, odpocząć, nacieszyć się etapem pięknych widoków, gdy było "z górki", a potem wziąć rozbiegu. Ale przede wszystkim nie było Ci dane opróżnić plecaka...

Ile da się udźwignąć, zanim znajdziemy się w momencie, w którym znalezienie "włącznika" zadecyduje o tym, czy damy radę się podnieść, otrzepać i iść dalej?

Są piwnice, w których go nie znajdziemy, bo go tam nie ma. Ale chcę wierzyć w to, że skoro do jakiejś piwnicy dało się wejść, to musi się dać również z niej wyjść. Z pomocą światła bądź bez.
Ale gdy już znajdziemy wyjście, po bezsilności nie będzie ani śladu, a my będziemy gotowi znowu wrócić na naszą drogę, i oby ten odcinek "z górki" nie był stromy, ale łagodnie trwał i trwał. Łapmy wtedy oddech, spróbujmy opróżnić plecak, znajdźmy powód do jednego szczerego uśmiechu. Może wtedy kolejne wzniesienie okaże się łatwiejsze do pokonania? Mocno w to wierzę :)



Zdjęcie dzięki:
https://www.istockphoto.com/pl/obrazy/%C5%9Bwiate%C5%82ko-w-ko%C5%84cu-tunelu