Pojawia się w moich drzwiach.
Po prostu, od tak. Z dnia na dzień, bez jakiegokolwiek uprzedzenia. Nie, to nie ja otworzyłam drzwi, którymi wkroczyła do mojego mieszkania, i przy okazji życia. To nie jest pierwszy raz, gdy bezszelestnie, niczym najlepszy w swoim fachu włamywacz, najpierw włożyła perfekcyjnie wypielęgnowaną dłoń do kieszeni, wyciągając swój prywatny komplet kluczy do mojego domu, a następnie otworzyła nim drzwi. Zachowywała się przy tym tak naturalnie, jakby w tym co robi nie było niczego złego. Najzwyczajniej w świecie weszła jak do siebie. Jakby chciała pokazać, że teraz ona tutaj rządzi. Tak wygląda każdy raz. Teraz już nawet nie zawraca sobie głowy przywitaniem się. Patrzy mi prosto w oczy i mam wrażenie, że chce powiedzieć: "No co tak stoisz i patrzysz, jakbyś nie wiedziała po co tym razem przyszłam?".
Jasne, że zmieniałam zamki. Przecież właśnie to robi się w pierwszej kolejności. Tym większe było moje zdziwienie, gdy jakiś czas później wróciła. Za każdym razem jest tak samo bezczelna i pewna siebie. Sprowadza mnie do parteru w jednej sekundzie, i wiem, że ona wie o tym doskonale. Jest górą, kolejny raz.
Zdejmuje buty, siada wygodnie na kanapie i rozkoszuje się tym, że znowu udało jej się pokazać mi, gdzie jest moje miejsce. A ja na początku jestem jak sparaliżowana, mam wrażenie, że nie mogę zrobić nic. Przyszła, a ja czuję jakbym przestała istnieć, jakbym przestała się liczyć. Czuję się słaba, albo po prostu nie wystarczająco silna, żeby kazać jej wyjść w sekundzie, w której weszła. Zbyt słaba, by wystarczająco dosadnie oświadczyć, że nigdy więcej nie chcę jej widzieć.
Chciałabym z całą mocą wykrzyczeć jej: "Spadaj, bo nie masz i już nigdy nie będziesz mieć nade mną kontroli!". Wykrzyczeć na tyle dobitnie, żeby do niej dotarło. Żeby wiedziała, że nie żartuję. Ale znam życie. Znam ją. Wiem, że najbardziej prawdopodobne jest to, że wyjdzie dopiero wtedy, gdy sama będzie chciała, dopiero po tym, jak zobaczy, że znowu byłam słabsza od niej. Gdy zobaczy moje łzy.
A ja mogę tylko czekać. Nigdy nie wiem, na jak długo wparowała tym razem. Nie mogę znieść tego, że czuje się jak u siebie, że przejmuje kontrolę nad moim życiem tak łatwo, tak bezczelnie, jakby ktoś dał jej do tego prawo, nie pytając mnie o zdanie. Jakbym się nie liczyła, jakby to, czego ja chcę, było mniej ważne.
Wiem, że wyjdzie. Podniesie się z kanapy, założy buty, rzuci mi ostatni tryumfalny uśmiech i spojrzenie mówiące: "Nie musisz mnie odprowadzać, trafię do drzwi. Ale wiesz, że wrócę.". I wyjdzie.
A ja będę niecierpliwie czekać na ten moment. Dopiero wtedy znowu uświadomię sobie, że nareszcie z powrotem mogę się uśmiechać, mogę oddychać, mogę normalnie żyć. I cieszyć się wszystkim, czym ona nie pozwala mi się cieszyć, gdy czuję jej oddech na plecach i strach, którym skutecznie mnie paraliżuje.
Zawsze ma asa w rękawie. Pojawia się wtedy, gdy chodzi o moich bliskich. Dlatego tak często udaje jej się zawładnąć mną i moim życiem. A ja staram się zacisnąć zęby i przeczekać... Poczekać, aż odpuści. I pójdzie w cholerę. Aż do następnego razu, bo zawsze wiem, że będzie następny raz, kiedy otworzy sobie sama drzwi i z tym swoim uśmiechem usiądzie na kanapie. Ona...
Bezsilność.
Zdjęcie dzięki:
https://pixabay.com/pl/photos/z%C5%82o%C5%9B%C4%87-bezsilno%C5%9B%C4%87-ucisk-artyku%C5%82-2728273/